Dostosuj preferencje dotyczące zgody

Używamy plików cookie, aby pomóc użytkownikom w sprawnej nawigacji i wykonywaniu określonych funkcji. Szczegółowe informacje na temat wszystkich plików cookie odpowiadających poszczególnym kategoriom zgody znajdują się poniżej.

Pliki cookie sklasyfikowane jako „niezbędne” są przechowywane w przeglądarce użytkownika, ponieważ są niezbędne do włączenia podstawowych funkcji witryny.... 

Zawsze aktywne

Niezbędne pliki cookie mają kluczowe znaczenie dla podstawowych funkcji witryny i witryna nie będzie działać w zamierzony sposób bez nich. Te pliki cookie nie przechowują żadnych danych umożliwiających identyfikację osoby.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Funkcjonalne pliki cookie pomagają wykonywać pewne funkcje, takie jak udostępnianie zawartości witryny na platformach mediów społecznościowych, zbieranie informacji zwrotnych i inne funkcje stron trzecich.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Analityczne pliki cookie służą do zrozumienia, w jaki sposób użytkownicy wchodzą w interakcję z witryną. Te pliki cookie pomagają dostarczać informacje o metrykach liczby odwiedzających, współczynniku odrzuceń, źródle ruchu itp.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Wydajnościowe pliki cookie służą do zrozumienia i analizy kluczowych wskaźników wydajności witryny, co pomaga zapewnić lepsze wrażenia użytkownika dla odwiedzających.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Reklamowe pliki cookie służą do dostarczania użytkownikom spersonalizowanych reklam w oparciu o strony, które odwiedzili wcześniej, oraz do analizowania skuteczności kampanii reklamowej.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Skip to main content

Gofry i trauma R10

Polskie wybrzeże to temat skomplikowany. Trochę jak ten jeden wujo, który jest fajny, ale jak tylko wypije, to zaczyna śpiewać disco polo i zasypia na stole. Z jednej strony jest wszystko co być powinno – plaże, wydmy, zachody słońca, morskie opowieści. Z drugiej – gofry, parawany, smażona ryba z mrożonki i mentalna spierdolina sezonowej turystyki. To drugie zwykle wygrywa.

Przejechaliśmy kiedyś R10. Serio, całą. Od Świnoujścia po Hel i dalej aż po Kąty Rybackie. I wiecie co? To jest trasa, którą pamięta się głównie dlatego, że chciałoby się o niej zapomnieć. Monotonia, deptaki, „U Halinki obiad domowy”, kostka brukowa i więcej ludzi niż drzew. Kiep!

Z całego tego nadmorskiego dramatu wyłamuje się w zasadzie tylko Trójmiejski Park Krajobrazowy – taki gravelowy park zabaw dla tych, którzy chcą się zmęczyć w lesie, ale nadal mieć dostęp do kawiarni speciality i croissanta z pistacją. Super rzecz, ale miejska.

I właśnie kiedy już myślisz, że nad Bałtykiem nie da się jechać i nie płakać, wchodzi ona – cała na zielono. Mierzeja Wiślana. Witamy na końcu świata. Dosłownie.

Sztutowo – ostatni przedsionek cywilizacji

Tu zaczyna się przygoda i tu kończy się „normalność”. W Sztutowie możesz jeszcze kupić kawę, zjeść pączka i ostatni raz sprawdzić zasięg. Potem zostaje już tylko runda!

Mierzeja Wiślana to wąski pas lądu o długości około 90 km, oddzielający Zalew Wiślany od otwartego morza. Prawdziwe cudo geologiczne – efekt działania prądów morskich, wiatrów i lodowców, które postanowiły stworzyć idealny singletrack w wersji makro. Klimat tu łagodniejszy, flora bujna, a człowiek? Cóż… człowieka poza sezonem tu praktycznie nie ma.

Z jednej strony Bałtyk, z drugiej Zalew Wiślany, a pomiędzy nimi wąski pas ziemi – cichy, dziki i pokryty szutrem tak dobrym, że aż chce się go pogłaskać. Długa, leśna wstęga spokoju, którą lecisz, a Twoje gravelowe serce mruczy z zadowolenia.

Szuter jak z katalogu premium

Po wyjeździe z Sztutowa wjeżdżasz na drogę, którą można opisać jednym słowem: niewiarygodna. Szutry twarde, równe, szerokie, a do tego przecinające przez gęste lasy sosnowe, czasem tuż przy wydmach, a czasem z widokiem na spokojne wody Zalewu. Tu nie trzeba myśleć o trasie – wystarczy jechać przed siebie i chłonąć spokój, zapach lasu i krzyk mew (bez przesady!).

Krynica Morska – kurort z historią i lekką zadyszką

Po mniej więcej 25 km trafiasz do Krynicy Morskiej. Latem – tłum, gofry, parawany i muzyka z głośników. Ale my mówimy „nie, dziękujemy” i przyjeżdżamy poza sezonem. Wtedy Krynica oddycha. Można tu złapać oddech, zjeść rybę, rzucić okiem na latarnię morską (tak, można wejść – warto), a potem znów wrócić na rower i ruszyć na ostatni, najbardziej dziki odcinek.

Piaski i dalej – na granicę rozsądku

Za Piaskami kończy się droga asfaltowa, kończą się domy i kończy się też zasięg. Zaczyna się europejski koniec świata. Ostatnie kilometry do granicy z Rosją to gravelowy ewenement. Trasa idzie (ale jak to idzie!) przez rezerwat przyrody, las staje się gęstszy, ścieżka węższa, a klimat – niemal magiczny. Można tu spotkać łosie, czaple, a jak się dobrze zapatrzysz – również straż graniczną, która bardzo grzecznie zapyta, co Ty tu robisz i czy nie masz zamiaru przepłynąć do Kaliningradu wpław z rowerem na plecach.

I nagle – koniec. Znak graniczny, zakaz wstępu, płot. Dalej już nie pojedziesz.

Przekop Mierzei – gravelowy interludium w stylu sci-fi

Gdzieś mniej więcej w połowie trasy, między Sztutowem a Krynicą, trafisz na coś, co wygląda jakby ktoś postanowił przetrenować Minecrafta w realu. To przekop Mierzei Wiślanej, czyli sztuczny kanał, który przecina mierzeję i pozwala statkom wpływać z Zatoki Gdańskiej do portu w Elblągu bez konieczności opływania całej Rosji.

Inwestycja, która kosztowała grube miliardy, i którą jedni nazywają „symbolem niezależności żeglugowej”, a drudzy – „wielką dziurą z mostkiem i ambicją”. Ale abstrahując od geopolityki, to efektowny przystanek. Są tu nowoczesne mosty obrotowe, punkt widokowy, betonowy klimat jak z postapokaliptycznego sci-fi i szansa, że akurat coś przepływa i będzie można popatrzeć na ruchome mosty w akcji.

Ciekawostka: sam kanał ma około kilometra długości, a do tego dochodzi sztuczny port z falochronami, nowa śluza i infrastruktura dla żeglugi, która – jak na razie – działa na zasadzie „może ktoś kiedyś przepłynie”.

Czyta Krystyna Czubówna

Mierzeja Wiślana to miejsce, gdzie można przejechać 80 km i spotkać trzech ludzi, sześć saren i jednego orła bielika. To nie jest trasa do bicia rekordów – to trasa do zakochania się w samotności, szumie morza i tym jedynym, właściwym dźwięku: szurania opon po szutrze.

A jeśli kochasz florę: znajdziesz tu wydmowe wrzosowiska, lasy sosnowe z podszyciem z jałowca, pachnące żywicą sosny i masę endemicznych gatunków. Fauna? Ptaki wodne, ssaki, a nawet rzadkie owady (komary znaczy) – idealne tło do jazdy bez słuchawek.

Rady praktyczne (czytaj: nie bądź Januszem)

  • Jedź poza sezonem – od września do maja masz spokój, szutry tylko dla siebie i zero gofrów z brokatem.
  • Wyłącz dane komórkowe – im bliżej końca, tym więcej rosyjskiej sieci komórkowych.
  • Pamiętaj, że to teren przygraniczny – nie przekraczaj płotu. Nie rób sobie selfie z Rosją. Straż graniczna nie zna litości.
  • Woda i jedzenie – zaopatrz się wcześniej, bo za Krynicą dostępność usług spada do zera.
VeloPlanner

Gravelowa terapia leśna

Zero tłumu, zero spiny, szuter jak spod linijki i widoki, które wyglądają jakby ktoś przypadkiem zapomniał wrzucić tam hoteli i deptaków. To nie jest wycieczka – to detoks, gravelowa medytacja w trybie offline, reset systemu operacyjnego o nazwie „miasto”.

80 kilometrów dobrej nawierzchni, przestrzeni i ciszy, którą można pokroić na plastry i wcierać w duszę. I żadnych parawanów w zasięgu wzroku. Naduszajcie tę rundę zanim zacznie się sezon!


Tekst: Michał Góźdź
Zdjęcia: Michał Góźdź, Katarzyna Jasińska