Tytan w rowerach to trochę jak winyl w świecie Spotify. Nie jest najtańszy ani najbardziej „hi-tech” według marketingowych prezentacji, ale ma swoich wyznawców – i to takich – sądząc po brodach i wąsach, którzy naprawdę wiedzą, co robią.
Kiedyś świat był prostszy: aluminium = tanie i budżetowe, karbon = lepsze, sportowe, a stal i tytan = hipsterskie wymysły dla tych, co koniecznie chcą mieć „coś innego niż wszyscy”. Ten podział dalej siedzi ludziom w głowach, ale z rzeczywistością ma wspólnego coraz mniej. Dziś można kupić doskonale jeżdżącą, dopracowaną ramę aluminiową i bezpłciowego, generycznego karbona z katalogu OEM. Stal może być narzędziem pracy, a nie tylko instagramowym fetyszem, a tytan – nie biżuterią, lecz rasowym wołem roboczym na długie lata.
I stawiam orzechy przeciwko dolarom, że jeśli mówimy o właściwościach jezdnych, to materiał gra drugie skrzypce. Pierwsze gra geometria i to, jak ta rama została zbudowana: długości i kąty, przekroje rur, sztywność w konkretnych miejscach, a nie to, czy na rurze jest naklejka „Ti”, „Hi-Mod” czy „butted alu”. Zły projekt z najlepszego materiału dalej będzie jeździł źle. Dobry projekt z „mniej sexy” materiału potrafi zrobić z roweru maszynę, której nie chcesz zsiadać po ośmiu godzinach.



Koloride – rowery z zajawki, a nie z Excela
Z ekipą Koloride poznaliśmy się w najbardziej klasyczny sposób XXI wieku: na targach BikeExpo. Ich stoisko było jednym z tych, pod które „wracało się później”, bo za pierwszym razem po prostu nie dało się dopchać. Kolorowe ramy, zero zadęcia, za to dużo gadania o realnej jeździe, nie o „wartościach marki” z prezentacji.
Sebastian i Natalia zamiast sprzedawać nam wizję „butikowego premium”, opowiadali o tym, że po czterdziestce postanowili zrobić wreszcie coś z czystej rowerowej zajawki: manufakturę między lasem a miastem, rowery, które mają ogarniać i dojazd do roboty, i szuter w weekend, i bikepackingowy wyjazd na koniec mapy.
Koloride to w gruncie rzeczy bardzo prosty pomysł, tylko dowieziony do końca: jeden rower, mnóstwo zastosowań. Do tego pełna konfiguracja osprzętu – pełen custom – składasz rower od A do Z: wybierasz kolor, kokpit, napęd (łańcuch lub pasek), amortyzator albo sztywny widelec. Własna geometria najpierw w alu, a potem ewolucja na tytan i karbon. Wszystko składane ręcznie w małej podpoznańskiej manufakturze, z naciskiem bardziej na rozmowę przy dobrej kawie i dopasowanie roweru do człowieka, niż na „konfig po trzech klikach”. To marka stworzona nie przez dział marketingu, lecz przez ludzi, którzy naprawdę jeżdżą – od lokalnych szutrów po wyścigi ultra – i chcą, żeby ich rower wytrzymał tyle samo, co oni.
Dziś w ofercie Koloride jest już prawie wszystko, co rowerowy świat zdążył wymyślić – alu, tytan z klasycznych rur, tytan z elementami drukowanymi 3D, karbon, a do tego warianty z silnikiem, czyli pełnoprawne e-gravele. My do testu celowo wybraliśmy tytan na klasycznych rurkach, a nie najbardziej „instagramowy” model z drukiem 3D. Z prostego powodu: to właśnie ta rama jest w 100% projektem Koloride – z geometrią i założeniami wymyślonymi od zera przez ekipę spod Poznania. I to nie w jednej, a w dwóch konfiguracjach.



Karty na stół: tytanowe ramy Koloride nie powstają w Polsce, tylko są spawane przez podwykonawcę na Dalekim Wschodzie. Cała reszta dzieje się już po stronie Koloride i przyszłego właściciela: dobór komponentów jest tu w zasadzie w 100% kwestią dogadania się z klientem. Napęd, kokpit, koła, amor lub sztywny widelec – to nie jest „konfigurator z trzema opcjami”, tylko rozmowa o tym, jak ma wyglądać twój nowy rower. Brzmi dobrze.
W dalszej części artykułu koncentrujemy się przede wszystkim na ramie i wrażeniach z jazdy wynikających z jej geometrii oraz charakteru tytanu. Dobór osprzętu w przypadku Koloride ma w dużej mierze charakter indywidualny – rower jest konfigurowany pod konkretnego użytkownika – dlatego nasze dwie testowe konfiguracje należy traktować jako przykłady, a nie gotowy „produkt”. Jeden z testowanych egzemplarzy zbudowano na nowym, dwurzędowym napędzie SRAM Rival, drugi na napędzie SRAM w układzie mullet z kasetą 10–52 z tyłu, nastawionym na bardzo lekkie przełożenia pod strome podjazdy i jazdę z bagażem.
Rama – opcje i geo
Sercem obu rowerów była ta sama, rama tytanowa z geometrią opracowaną w Koloride z myślą o komfortowej jeździe z umiarkowanym zacięciem sportowym. Pozycja jest wyraźnie gravelowa, pozwala na wielogodzinne dni w siodle, ale pozostawia zapas „sportu”, kiedy trzeba mocniej przyspieszyć. Rama w rozmiarze M waży około 1480 g, a pełny karbonowy, taperowany widelec z mocowaniami pod dodatkowy osprzęt – około 560 g, co plasuje ten zestaw w kategorii sensownie lekkiego gravela do intensywnego, wieloletniego użytkowania.
Na ramie znajdziemy komplet punktów montażowych: trzy koszyki na bidony (w tym opcję montażu pod dolną rurą), dodatkowe mocowania na górnej rurze pod torebkę „top tube bag” oraz punkty pod pełne błotniki. W połączeniu z mocowaniami na widelcu pozwala to zbudować rower zarówno w konfiguracji lekkiego gravela na rundy po pracy, jak i pełnoprawnego bikepackingowego zestawu z torbami i ochroną przed pogodą – bez kombinowania z obejmami i prowizorycznymi adapterami.
W ramie mamy pełną integrację przewodów hamulcowych, więc rower wygląda czysto i schludnie.









Tytanowy Koloride występuje w dwóch wersjach konstrukcyjnych:
- z możliwością montażu haków przesuwnych, umożliwiającą zastosowanie paska napędowego Carbon Gates i piasty wielobiegowej (np. Alfine Di2),
- oraz jako klasyczna rama pod przerzutkę łańcuchem.
Do tego dochodzi możliwość wyboru standardowego haka UDH, co otwiera drogę zarówno do konfiguracji z przerzutką, jak i rozwiązań typu single speed czy pasek. Zastosowano suport T47 (68 mm), który łączy wysoką sztywność z dobrą obsługą serwisową. Prześwit na oponę 700×45C lokuje tę ramę po stronie uniwersalnego gravela/allroada, a nie skrajnie „terenowego” monstercrossa. Wewnętrzne prowadzenie przewodów oraz opcja wyboru pomiędzy sztywnym widelcem a amortyzatorem domykają obraz nowoczesnej, wszechstronnej ramy, której zachowaniu na szutrze i w konfiguracji bikepackingowej przyglądamy się w kolejnych akapitach.


Tytanowy Koloride w rozmiarze L to rama narysowana bardzo świadomie „w środku” gravela – bez skrajności ani w stronę wyścigowej agresji, ani kanapowego turysty. Stack na poziomie ok. 570 mm i reach w okolicach 385–390 mm dają stosunek ok. 1,47, co przekłada się na wyraźnie gravelową, ale wciąż dość zwartą pozycję: można spokojnie spędzić wiele godzin w siodle, nie wisząc na kierownicy, ale jednocześnie nie siedzisz jak na trekkingu z katalogu. Kąt główki 71° i podsiodłowy ok. 73,5°, przy chainstayach 430 mm i bazie kół ok. 1034 mm oraz BB dropie 71 mm ustawiają rower dokładnie tam, gdzie gravel ma być: między stabilnością a chęcią do skręcania.

W praktyce oznacza to rower, który prowadzi się neutralnie i przewidywalnie. Przód nie jest przesadnie niski, więc na długich, spokojniejszych odcinkach można „zamknąć się” w pozycji, która nie męczy karku i barków. Jednocześnie stosunkowo kompaktowa baza kół i umiarkowanie długie tylne widełki sprawiają, że Koloride chętnie reaguje na zmianę linii, dobrze czuje się na węższych szutrach, leśnych drogach i singlach – nie trzeba z nim walczyć, żeby złożyć się w zakręt. Kąt podsiodłowy lekko przesuwa jeźdźca nad suport, co pomaga dociążyć przód na stromych podjazdach i sprzyja efektywnemu pedałowaniu w siodle, szczególnie przy dłuższej, jednostajnej pracy.
W skrócie: to geometria zaprojektowana pod gravel jako „narzędzie do wszystkiego” – od codziennej jazdy, przez długie szutrowe dni, po sensowny, kontrolowalny zjazd z bagażem – bardziej nastawiona na zbalansowane prowadzenie i komfort w długim horyzoncie niż na robienie z niego nerwowego wyścigowego zawodnika.




Jak tytanowy Koloride jeździ
Rowery testowaliśmy w warunkach, które faktycznie pokazują, do czego taki rower ma służyć. Były krótsze, szybsze rundy „na lekko”, typowe miejskie ustawki i popołudniowe objazdy po pracy, a na koniec „zimowy” wypad bikepackingowy w górach ze spaniem w terenie i kompletem bagażu w torbach. Dzięki temu mogliśmy zobaczyć, jak rama zachowuje się zarówno w lekkiej, dynamicznej konfiguracji, jak i przy pełnym obciążeniu – dokładnie w scenariuszu, w którym gravel z tytanu ma udowodnić swoją przewagę.
Na szutrze „klasyczna” geometria Koloride rzeczywiście znika w tle. Rower prowadzi się przewidywalnie, bez nerwowości i bez udziwnień w stylu eksperymentalnych kątów. Na tym tle bardzo wyraźnie czuć charakter tytanu: rower jest odczuwalnie miękki w pionie, dobrze filtruje drobne nierówności i typowe „pranie” na szutrach, a przy tym zachowuje wystarczającą sztywność w okolicach suportu, żeby reakcja na mocniejsze depnięcie była czytelna. Po kilku godzinach jazdy zmęczenie rąk i pleców jest mniejsze niż na wielu twardszych ramach – to realny, a nie wyobrażony zysk. Z drugiej strony, jeśli ktoś szuka bardzo „sztywnego”, wyścigowego charakteru znanego ze rowerów karbonowych, może mieć wrażenie, że Koloride mniej „strzela do przodu” przy każdym mocniejszym ataku i bardziej zachęca do równego, jednostajnego tempa niż do ciągłego sprintowania.





Pod pełnym obciążeniem, w trakcie dwudniowego bikepackingu w górach, rama zachowuje się stabilnie i przewidywalnie. Z kompletem bagażu rower nie pływa, nie ma wrażenia rozjeżdżającego się tyłu, a na dłuższych zjazdach da się utrzymać czystą linię bez walki z rowerem. Tytanowa rama pracuje pod obciążeniem liniowo – dodaje trochę sprężystości, ale nie zamienia roweru w kanapę. Znowu: to podejście bardziej „kontrola i komfort przez wiele godzin” niż „maksimum sportowej sztywności za wszelką cenę”. Warto też uczciwie powiedzieć, że prześwit ograniczony do opony 700×45 mm sprawia, że w bardzo ciężkim terenie, błocie czy na kamienistych odcinkach część osób może odczuć brak „monstercrossowego” zapasu gumy. To nie jest maszyna do wszystkiego w sensie MTB z barankiem – raczej świadomie ustawiony gravel pod szuter, twarde drogi i rozsądny teren.

Anna Tkocz – wrażenia z jazdy
Berlin. Albo Lipsk. Niemcy w każdym razie. Mam platformowe pedały, skarpety z paskami i Birkenstocki, do tego jakieś lniane spodnie i bluzę z dresu, musette opcjonalna, bagażnik też pasuje. Cienkie tytanowe rurki od razu przynoszą skojarzenie z wygodnym stalowym mieszczuchem, akcja jest niespieszna, może jestem kurierem po godzinach, może uprawiam zwykły commuting i jadę właśnie do swojej dziewczyny (mam jakieś dziwne poczucie, że na tytanie jeżdżą faceci). Tak naprawdę jestem w Kato, jadę na myjnię, mam na sobie trailowe spodnie Raphy, buty z blokami i puchówkę. Jadę powoli, z tyłu migoce czerwona lampka, kierowcy o tej porze dnia już nigdzie się nie spieszą, ja też nie. Czuję się jakbym grała w niszowym enerdowskim filmie, który za chwilę zdobędzie jakąś niezależną nagrodę, zobaczy go potem kilku studentów wzornictwa przemysłowego i przez przypadek mój ojciec, który potem mi go poleci. Ten rower ma w sobie coś hipsterskiego. Nie potrafię tego wyjaśnić. Jestem na nim inną osobą, niż ta, która jeździ po mieście na karbonowym Grailu. Inaczej patrzę na kierowców, inaczej przyspieszam, inaczej zwalniam, więcej korzystam z chodników, więcej jeżdżę pod prąd (nie jeżdżę chamsko pod prąd, kto zna Kato, ten wie, że tu gdzieniegdzie się da i jest to bezpieczne).
Ten rower jest skromny, i z jednej strony to może być trudne, bo to nie jest tani rower, a skoro nie jest tani, to fajnie, żeby to było widać, a z drugiej to jest wspaniałe, bo nie zwraca uwagi. Na tym rowerze jest się niemal niewidzialnym. Ja tak to odczuwam. Na tytanowym rowerze (on wygląda jak stalowy, to o to chodzi) nie czuję potrzeby napinania łydy i uzasadniania upgrade’u roweru rosnącym poziomem sportowym. Kupuje się tytana, bo można, bo się chce, bo kogoś stać (lub nie do końca), bo się podoba, bo nikt takiego nie ma, bo coś, whatever! Nie kupuje się tytanu, żeby być szybszym. Tytan to wybór serca, nie rozumu. I bardzo mi się to podoba.
Jak Koloride moim zdaniem jeździ?
Pluszowo!
I jednak trochę niepewnie.
Plusz jest nie do podważenia. Jest w jeździe tego roweru jakieś mniam. Żwir gryzie wszystkimi ząbkami, jak my fistaszki. Mlaska sobie słodko i rozgniata drobne kamyczki, jak prażone na krucho orzeszki. Nie ma brzęczenia aluminium, nie ma pustego dźwięku karbonu. To jest autentycznie przyjemne. Nie jest to kwestia siodełka, nie jest to kwestia ciśnienia w oponach, to, jak ta rama tłumi wibracje i jednocześnie “trzyma się kupy” jest jak idealna temperatura i wilgotność powietrza: coś co otula i pozwala przestać walczyć.
Co się tu jednak nie zgadza z geo. Nie ma dramatu, ale rower na zjazdach robi się lekko nerwowy, jakby był krótki, chociaż nie jest. Kąt główki wydaje się przyzwoity, bo to w S-ce 70 stopni, baza kół również nie jest znacząco mniejsza niż to, co znam i objeżdżam na co dzień (1028 mm w rozmiarze S). Wpływ na odbiór może mieć nietypowa konfiguracja z krótkim, 80-milimetrowym mostkiem, będąca odpowiedzią na potrzeby właścicielki (to oryginalny rower Natalii, od której jestem odrobinę wyższa). Mostek jednak bardziej decyduje o tym, jak rower reaguje na moją decyzję o skręcie czy zmianie kierunku jazdy, niż na odczucia, jak rower pokonuje to, co jest pod nim. Czy wina może leżeć w jego pluszowości? Nie sądzę, bo nie mam zarzutów odnośnie sztywności bocznej roweru. Kwestia obciążenia bikepackingowym szpejem? Też mi się nie wydaje. Nie klasyfikuję tego roweru jako trudnego w prowadzeniu, raczej jako specyficzny. Podobnie jak Rondo. Jak się jeździ na Koloride? Beztrosko i radośnie w łatwym terenie, umiarkowanie czujnie na asfaltowych i szutrowych zjazdach, bardzo czujnie na gruzie i na singlach. Raczej z nastawieniem na relaks i niespieszną jazdę, niż na upalanie w trudnym terenie.
Werdykt w trzech słowach:
Mamo, chcę tytana!
W sumie Koloride daje dokładnie to, czego można się spodziewać po dobrze zaprojektowanej tytanowej ramie: wysoki komfort i neutralne prowadzenie na długim dystansie. Ale nie udaje roweru wyścigowego – jeśli priorytetem jest maksymalna sztywność, agresja i ściganie „na żyletkach”, są konstrukcje, które zrobią to lepiej. Tu kompromis jest jasny: trochę mniej wyścigowego „ogona”, trochę więcej komfortu i przewidywalności w realnym, długim gravelowym dniu, zwłaszcza z bagażem.


Podsumowanie
Na koniec zostaje najważniejsze pytanie: czy tytanowy gravel ma w ogóle sens? Odpowiedź brzmi: tak – ale nie dla każdego. Jeśli priorytetem jest najniższa waga, maksymalna sztywność i ściganie „na żyletkach”, karbonowy gravel z tej samej półki cenowej da więcej „ognia za wat”. Tytan wygrywa tam, gdzie liczy się komfort, długowieczność i poczucie, że to jest rower „na lata”, a nie na dwa sezony katalogu. Charakter pracy materiału, jego odporność na korozję, mniejsza wrażliwość na rysy i obicia oraz to, jak się na nim jedzie po kilku godzinach – to są realne argumenty, ale pod warunkiem, że ktoś ich świadomie szuka.
W tym kontekście Koloride jest propozycją dla osób, które chcą wejść w tytan w sposób przemyślany, a nie tylko „bo ładnie wygląda na zdjęciu”. Dostajesz ramę o przewidywalnej, nowoczesnej, ale nieprzekombinowanej geometrii, możliwość realnej konfiguracji pod swoje potrzeby (napęd, koła, kokpit, przeznaczenie: od szybkich rund po bikepacking), do tego polską gwarancję i kontakt z ludźmi, którzy ten projekt wymyślili. Przy cenie kompletu jak nasze testowe rowery na poziomie ok. 24 tys. zł Koloride plasuje się poniżej wielu zachodnich tytanowych rowerów o podobnym lub skromniejszym osprzęcie, a jednocześnie daje nieporównywalnie więcej wpływu na to, co faktycznie dostajesz.
Czy można taniej? Można – zamawiając anonimową ramę z Chin i budując rower od zera. Tylko wtedy to ty bierzesz na siebie całą odpowiedzialność za geometrię, jakość, gwarancję i ewentualne problemy. Koloride jest czymś pośrodku: nie jest budżetową drogą na skróty, ale też nie jest designerskim fetyszem za 50 tysięcy. To sensowna opcja dla kogoś, kto świadomie wybiera tytan jako materiał, oczekuje komfortu i stabilnego prowadzenia na długim dystansie, chce mieć wpływ na konfigurację – i ceni sobie fakt, że w razie czego może zadzwonić do producenta po polsku, a nie pisać ticket do anonimowego sklepu w innej strefie czasowej.



Jeśli tytan nadal nie do końca do Ciebie przemawia, to w ofercie Koloride są też inne opcje: gravele aluminiowe, karbonowe i elektryczne, oparte na podobnej filozofii „jednego roweru do wielu zadań”. Warto po prostu zajrzeć do konfiguratora na stronie – przeklikać dostępne ramy, zobaczyć, jakie napędy, koła i dodatki da się zestawić pod własny sposób jeżdżenia. Nawet jeśli na końcu nie skończy się to zamówieniem, daje to całkiem dobry obraz tego, co dziś realnie da się zbudować z gotowych platform Koloride – tytanowych i nie tylko.
Na koniec: samemu konceptowi Koloride zwyczajnie kibicujemy. To przykład marki, która wyrasta z realnej zajawki na rowery, a nie z prezentacji w PowerPoincie – i dobrze, że takie rzeczy dzieją się w Polsce. Trzymamy kciuki za to, co pokażą w 2026 roku, bo im więcej sensownie zaprojektowanych, lokalnych projektów gravelowych, tym lepiej dla całej sceny.
Tekst: Michał Góźdź, Anna Tkocz
Zdjęcia: Michał Góźdź, Anna Tkocz



