_
Tytułem wstępu
Drogi czytelniku. Ten tekst powstał podczas wiosennej eksploracji Sardynii przez Krzysztofa. Przeleżał „w szufladzie” wiele miesięcy, a sama trasa doczekała się powtórzenia teraz, jesienią. Ruszyliśmy ponownie, tym razem w trójkę, aby objechać wspaniałą rundę Montevecchio.
Zdjęcia w większości pochodzą z jesieni i momentami, kontrastują z opisem budzącego się do życia sezonu na wyspie. Niezależnie kiedy zdecydujecie się na przejechanie tej trasy, Montevecchio to 10/10 gravelowej Sardynii.
Michał Góźdź
_
O Montevecchio
Na początek kilka słów o samym regionie i jego historii, ponieważ trasa poza pięknymi widokami wiedzie przez teren, który był istotnym elementem ekonomii i rozwoju tego właśnie regionu. Jak możemy przeczytać w Wikipedii, Montevecchio to jedno z najstarszych stanowisk górniczych we Włoszech. Znajduje się ono w południowo-zachodniej części Sardynii, w prowincji Sardynia Południowa. Wioska Montevecchio (Gennas Serapis w języku sardyńskim) jest częścią gminy Guspini, natomiast kopalnie znajdują się na terenie gmin Arbus i Guspini. Wydobycie minerałów w rejonie Montevecchio sięga czasów fenickich i rzymskich. W 1842 r. W czasach największego rozkwitu wioskę górniczą zamieszkiwało ponad 3000 osób. Kopalnie w Montevecchio zakończyły swoją działalność w 1991 r. a ich pozostałości stanowią obecnie ważny teren archeologii przemysłowej, wchodzący w skład Parku Geomineraryjnego Historyczno-Architektonicznego Sardynii (Parco Geominerario Storico ed Ambientale della Sardegna).
Dojeżdżam samochodem do punktu startowego w miejscowości Montevecchio, dokładnie spod lokalnego Muzeum Górnictwa. Ruszam dość późno bo już prawie południe, pierwsze kilometry pokonuje drogą asfaltową i głównie w dół, po około 7 km, w końcu zjazd na szuterek którym przez najbliższe 3-4 kilometry wspinamy się pod górę na ok 400 metrów npm, okolice szczytu Monte Carriadroxiu. Jest to jedna z moich pierwszych wycieczek rowerowych na Sardynii, i naprawdę jest mi ciężko się oprzeć i nie zatrzymywać co chwilę na ciekawe foteczki, w około co chwilę pojawiają się ciekawe widoki … nieskończone WoW.
Pogoda nie tyle rozpieszcza co nawet zaskakuje, jeszcze niedawno Kwiecień w Polsce wyglądał zupełnie inaczej, ale jak to mawiają, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Co ciekawe wybierając się na tę wycieczkę zabezpieczyłem się w coś ciepłego i tutaj niespodzianka, może nie jest to aż tak rzadkie ale także w tym regionie im wyżej tym cieplej, Nie jestem ekspertem, może to zjawisko inwersji a może zwyczajny urok tego klimatu, bardziej motywuje mnie to do kontrolowania zapasu wody, której osobiście zużywam sporo.
Zostało jeszcze kilkaset metrów jednego z pierwszych podjazdów, po czym tak jak prowadzi trasa, przecinam czyjąś posesję, nie tyle jestem pewien czy tak być powinno, co na pewno dobrze udaję, że wiem co robię. Po wszystkim wygląda to dość naturalnie, bramy są otwarte z dwóch stron i to chyba jedyne logiczne połączenie tych dwóch dróg. Dalej do przodu jak rażony prądem pędzę w dół droga jest kręta i miejscami stroma ok -8-10%, hamulce nie mają lekko, no i czasami jak ponosi mnie fantazja to w 100% zdaję się na ich niezawodność. To nie jest krótka przejażdżka bo trwa przez najbliższe 8 km, aż docieram do wybrzeża, do miejscowości turystycznej Portu Maga, wnioskuję tak przede wszystkim po charakterze zabudowy i tego że o tej porze jest tutaj jeszcze pusto. Niektóre obrazy świadczą wręcz za tym jakby tutaj już nikt miał się nigdy nie pojawić.
Obstawiam, że brak tłumów to głównie kwestia okresu, tutaj sezon wakacyjny zaczyna się w okolicach końca maja i trwa do początku września, z czego ścisły sezon to czerwiec, lipiec i sierpień, chyba tak jak u nas?
Sorry Italia, ale caffe americano!
Jedną z porad jaką dostałem od TransIchnusa to żeby tutaj “zatankować” wodę ponieważ kolejne 35 kilometrów będzie wiodło bezdrożami, raczej bez szans na dostęp do wody pitnej. Także kieruję się do zaproponowanej restauracji, po drodze mijam też niewielki sklepik, ze stolikami na zewnątrz oblegany przez niewielką grupę lokalnych mieszkańców – takich normalnych, nie takich klasycznych ławkowiczów jakich spotykamy u nas przy sklepach.
Korzystam z okazji i delektując się pięknym widokiem na plażę i morze, wcinam krem pistacjowy popijając pyszną kawą, sorry Italia, ale caffe americano to jedyny format, przy którym według mnie można powiedzieć, że się “pije kawę”. Jak jeszcze jesteśmy na kawie to podzielę się, ważną z punktu widzenia planowania trasy informacją, we Włoszech funkcjonuje całkiem dobrze instytucja sjesty, co w praktyce oznacza, że od godziny trzynastej do godziny piętnastej większość komercyjnych przybytków pozostaje zamknięta i naprawdę nie ma szans na kupienie czegokolwiek, nawiasem mówiąc niektóre z małych miejscowości w ogóle nie mają własnego sklepu, pozostaje tylko lokalna kawiarnia. Jeżeli rozkminiacie trasę to weźcie to pod uwagę, małe są też szanse że zostaniecie na ulicy kogoś kogo będziecie mogli poprosić na przykład o uzupełnienie wody, ale jak już wam się uda to chętnie pomogą, wiem, sprawdzałem.
Jest już po trzynastej, przez najbliższe 25 km czeka mnie ponowna wspinaczka na około 380 m npm, także będzie ciekawie. Klika kilometrów po asfalcie, w około klimat jak na pustyni, wydmy i nawet droga gdzieniegdzie przecięta piaskiem, nawiamym z pobocza … czad! Nie trzeba było długo czekać i zaraz był zjazd na drogę szutrową, przy której pasą się wszechobecne na sardynii kozy.
Premiumy!
Szuter jest tutaj naprawdę fajny, taka prawdziwa “biała droga”, kurz i kamyczki świetnie oddają cały klimat, w dwóch miejscach przecinam niewielkie – o tej porze roku – strumyki, nie ma z tym większego problemu. Jadę drogą, którą – uwaga – poruszają się także samochody, jak przystało na kulturę jazdy i obchodzenie się z rowerzystami, i tu nie mam nic do zarzucenia większość kierowców zwalnia żeby mijając mnie nie wzbijać tumanów kurzu i oszczędzić mi pylicy płuc. Zatrzymuję się na banana którego taszczę ze sobą od początku wycieczki, wybieram do tego świetne miejsce zarówno na postój jak i focię.
Nasi tu byli
Kiedy tak sobie stoję przy drodze i zajadam banana, w moją stronę zmierza kamper na polskich blachach, a że nie jestem jak znaczna większość naszych rodaków to nie daruję i zaraz rzewnie wymachuję do nich rękami … przejechali obok odmachując ale się ziomki nie zatrzymały, no cóż przynajmniej spełniłem swój obywatelski obowiązek. Ruszam dalej, w tą samą stronę, okazuje się że po jakichś 500 metrach, zatrzymali się przy poboczu, więc podbijam do kierowcy i proszę żeby opuścił szybę, ten radośnie wita mnie włoskim “Bonjorno” na co odpowiadam “a nawet Dzień dobry” … “aaa to dlatego tak do nas machałeś”, no rejczel – myślę sobie, do wszystkich tak nie macham. Okazuje się że to miła młoda rodzina z Karkowa, która już jakiś czas podróżuje po Włoszech, na samej Sardyniii tez już spędzili trochę kilometrów, rozmawiamy jeszcze chwilę i ruszam dalej – naprawdę miło jest spotkać rodaków – poważnie!
Niedługo zaczynają się tereny pokopalniane, widoki które serwuje okolica są zdecydowanie ciekawsze aniżeli się spodziewałem, zważywszy na okres, w którym kopalnie i cały ten okręg górniczy funkcjonował mogłem założyć że to będzie sztos!
Druga pętla
Generalnie tak jak pisałem wcześniej lekko nie ma, cały czas pod górę i przyznaję że po drodze zacząłem się zastanawiać czy na pewno chcę tą trasę robić raz jeszcze jak to zakłada ślad z którego korzystam. Takie zwyczajne wątpliwości jak to bywa podczas trudniejszych odcinków, zapewne składa się na to fakt że podróżuję sam więc nie ma nikogo do wsparcia w takich momentach. No cóż trzeba jechać żeby się wyrobić w zakładanym czasie i nie wracać po ciemku. Około 15:30 docieram do punktu startowego skąd rozpoczyna się kolejna pętla. Uzupełniam wodę, chwilę odpoczywam, odzyskuję siły do pokonania kolejnych kilometrów, dzięki czemu rozwiewają się wątpliwości “czy warto jechać drugą pętlę”.
W zasadzie to nie dało by się stwierdzić, czy bym żałował gdybym nie pojechał dalej, ale uwierzcie żałowałbym na bank. Początek trasy to droga asfaltowa i kolejne kilka kilometrów pod górę, a następnie w nagrodę piękny zjazd do miasta Arbus.
Ślad nie prowadzi mnie do centrum ale zaraz po wjeździe ucieka na prawo i prowadzi mnie przez okoliczne sady, trochę jakby znane nam działki rekreacyjne. Dalej trasa robi się coraz ciekawsza, jest zupełnie inna od tej którą pokonałem podczas pierwszej pętli, wiedzie przez tereny rolnicze, gospodarstwa, pola, wkoło jest naprawdę zielono i zjawiskowo. Cały czas poruszam się wąską ale drogą asfaltową, myślę że to nie przypadek, ponieważ po kilkudziesięciu kilometrach po szuterku, jest naprawdę miło odpocząć na bardziej stabilnym gruncie i szykować się na kolejny podjazd pod Montevecchio.
Wybiła godzina 17:00 na zegarze i trochę zaczynam się martwić czy wyrobię się za dnia, ale niestety w tym układzie nie ma innej opcji jak tylko jechać dalej. Jestem na pięćdziesiątym siódmym kilometrze więc zawracać nie ma sensu, a mimo że przede mną pozostało jedynie trzynaście ostatnich kilometrów to duża część z tej trasy jest pod górę – wiem ponieważ już nią dzisiaj jechałem. Zatem nie tracąc czasu ruszam z kopyta, ale po kilku kilometrach zjazdu… nie no nie mogę się nie zatrzymać i cyknąć fotki, widoki są super i trzeba to utrwalić. W zasadzie kiedy piszę tą relację i przeglądam które fotografie wrzucić jako coś inspirującego przypominam sobie wszystkie momenty tej wycieczki.
Niedługo docieram do punktu w którym już dzisiaj byłem i zaczynam drugą i ostatnią dzisiaj wspinaczkę na Montevecchio. Znam trasę co w sumie mi mocno pomaga w pokonywaniu kolejnych kilometrów a jednocześnie mogę przystanąć na chwilę aby lepiej przyjrzeć się miejscom które sobie odpuściłem podczas pierwszego przejazdu.
Po ok 1,5h docieram do mety zmęczony ale szczęśliwy, wycieczka ta może nie była super trudna ale też nie najłatwiejsza. Całkowita długość trasy to ok 70 kilometrów a suma przewyższeń wyniosła 1590 metrów, także jest kilka podjazdów do pokonania ale całość wydaje się dobrze rozłożona. Dla wprawionych cyklistów, trasa raczej nie powinna sprawiać problemów ale moim zdaniem trzeba zwrócić uwagę na warunki pogodowe w dniu planowanej wycieczki ale też kilka dni przed żeby w pełni skorzystać z uroków tej trasy. Ostatnia uwaga dotyczy planowania czasu, ja rozpocząłem swój przejazd zdecydowanie za późno, a to niestety konsekwentnie zmusiło mnie do utrzymania odpowiedniego tempa i nie mogłem w każdym miejscu spędzić tyle czasu delektując się widokami ile bym sobie życzył.
TransIchnusa aka La Nuragica
Na koniec jeszcze kilka słów o autorach tej trasy. TransIchnusa (La Nuragica) to super ludzie, para, których pasja do podróżowania na dwóch kółkach bije od nich jak anielska aureola, a znajomość gravelowych tras na Sardynii jest ponadprzeciętna. Oprócz wspierania w doborze odpowiednich tras, organizują świetne eventy komercyjne, które nie kończą się tylko na rowerach, sam miałem okazję w jednym uczestniczyć. Nie wahajcie się i jeżeli planujecie pobyt i tripy po Sardynii to najlepszy adres do pozyskania niezbędnej wiedzy.
Powodzenia!