Mróz, śnieg, zamarznięte kałuże i twarde koleiny – ICM Meteo ani PogodaRadar nie pozostawiają wątpliwości jakiego klimatu spodziewać się w Izerach w czasie najbliższych Świąt.
Rodzinka już spakowana, klapa bagażnika ledwo się domyka – zapas ciepłych ciuchów bierzemy solidny.
Jakuszyce, Świeradów, a szczególnie pobliska Hala Izerska ze swoimi średnimi temperaturami rocznymi, to polski biegun zimna. Brzmi poważnie. Tymczasem ja wciąż się waham: zabierać gravela czy MTB?
Wybieram gravela! Dotąd wszystkie zimy przejeżdżone góralem, ale skoro gravel dobry do wszystkiego, to w zasypanych śniegiem górach też powinien dać radę. Dobra okazja, żeby sprawdzić.
Zimą w Izery ludzie przyjeżdżają biegać na nartach, pozjeżdżać albo pospacerować. Na rower przyjadą dopiero na wiosnę.
Dlaczego w środku zimy wybieram dwa kółka zamiast desek czy spacerów w stuptutach? Powodów jest co najmniej kilka. Śnieg epicko chrupie pod kołami, na białych drogach kółka toczą się wyjątkowo leciutko, zasięgi większe niż piesze spacery, radocha z wjazdu w pozornie trudnodostępny teren. No i wiadomo – widoki, widoki, widoki. I foty, które miło się później ogląda pod ciepłym kocem.
Pod Świeradów docieramy późnym wieczorem. Zimno. Chwilę po przyjeździe zaczyna padać marznący deszcz. Dobrze, że trasę mamy już za sobą. Rano pierwsze spojrzenie przez zaparowane okno i miłe rozczarowanie. Słońce, niebieskie niebo, cała wioska oblepiona na biało śniegiem. Czerwony słupek w termometrze jeszcze nie wstał. Minus 11!
Śniadanie, kawa, ciasto. Jeszcze jedna kawa. I jeszcze jedna. Kominek przetrzymał ogień przez całą noc. W domu ciepło, ale trzeba by ruszać, bo dzień, wiadomo – krótki.
Zimą pierwsze metry między kominkiem, kanapą i bramą przed domem są zawsze najtrudniejsze z całej jazdy.
Merynos, lajkra z krótkim, lajkra z długim, rękawki, bipsy, szorty, wiatrówka, czapka, rękawice, zimowe buty. Wyciąganie tego wszystkiego z torby i nakładanie na siebie zabiera naprawdę sporo czasu. Do nerki wciskam puchówkę – jakikolwiek przestój w lesie (dzwon, awaria) w tej temperaturze to gotowy przepis na zamarznięcie. Jak się później okazuje, na lodowatych zjazdach puchówka to absolutny ‘must have’. Do Elite Deboyo wlewam ciepłej wody. W plastikowym bidonie, przy mrozie, po dwóch godzinach jazdy, zamiast wody, woziłem zazwyczaj kawał lodu. Elite’a sprawdziłem już wcześniej, próżniowa technologia termosu działa zaskakująco dobrze. A łyk ciepłej wody w takim terenie przyda się na bank. Czas ruszać.
Startuję z Gierczyna, małej wioski pod Świeradowem. Region to letnia mekka fanów graveli, MTB, enduro i single-tracków. Gęstą siecią leśnych dróg przebiega tędy też trasa Gravmageddonu. Ale czy zimą region będzie łaskawy dla dwóch kółek? Najbliższe kilometry pokażą.
Doświadczenie i strategia zimowej jazdy
Doświadczenie słusznie podpowiada, że dokładne planowanie zimowych tras po górach to raczej bzdura. Z reguły warto obrać jakiś główny kierunek – ale dalej trasa raczej spontanicznie układa się już sama, w zależności od tego, czy górskie ścieżki są akurat dzisiaj przejezdne, czy nie. Zazwyczaj w głowie przygotowuję wstępne warianty trasy; jeśli trasa A przejezdna, lecę dalej na B, jeśli na B warunki lipne, wracam do opcji C, itd. Po drodze trzeba na bieżąco wybierać – tu raczej natura decyduje, czy jedziesz dalej, czy nie. Wiadomo, instynkt i ambicja prowadzą w kierunku najwyższych szczytów, w trakcie trzeba jednak mierzyć warunki i siły na zamiary.
Warto znać topografię terenu – warto też wiedzieć, którymi drogami jeżdżą auta służb leśnych, GOPRu, obsługa schronisk, albo lokalni mieszkańcy. Jeśli pojazdy ubiją śnieg, jest szansa, że jazda rowerem będzie łatwa i przyjemna jak latem. Jeśli wkopiemy się w głębszy, grząski śnieg, wypych może okazać się jedyną opcją, żeby brnąć dalej.
W wyższych partiach gór, za schroniskami, drogi często zmieniają się w wąskie ścieżki, uczęszczane tylko przez turystów pieszych albo przez ski-tourowców. Tu trzeba dużo szczęścia, żeby zaznać przyjemności jazdy bez konieczności wypychów.
Jeśli dosypie więcej śniegu, warto dać czas pieszym, żeby przetarli ścieżki i porządnie je udeptali. Najlepiej, jeśli temperatura jest koło zera, kilka na plusie to chyba ideał. Śnieżne podłoże ładnie się zbija i przyczepność bywa wtedy lepsza niż latem, bo żaden piach, żwir, ani luźne kamienie nie uciekają spod kół. A i zamiast korzeni mamy wtedy twardą, przyczepną warstwę śniegu. Tak bywa – ale szczęście musi trochę dopisać.
Po czym jeździć w Górach Izerskich w zimie?
Najłatwiej na popularnych, uczęszczanych szlakach. Szklarska-Wysoki Kamień-Kopalnia Stanisław. Świeradów-Stóg Izerski-Smrk, Świeradów-Hala Izerska-Orle. Itp. itd. Tam spacerujących jest najwięcej, a jak jest ich dużo, wtedy deptają wąsko i twardo. Po takim tracku, w środku najsurowszej zimy, przez najgłębsze zaspy śnieżne z łatwością można dojechać daleko w głębokie góry, do najwyższych szczytów i oddalonych od miast przełęczy – w miejsca, w których rower wydawałby się absolutnie abstrakcyjnym środkiem transportu.
Mocno kuszą odcinki narciarskich tras biegowych, ale tutaj trzeba rozsądnie! Jeśli temperatura będzie na plusie, opony zniszczą tory narciarzy. Jeśli będzie mróz, jest szansa, że trasa zostanie nienaruszona – ale trzeba się mijać z narciarzami, a to momentami trochę niebezpieczne. Dlatego na rowerze unikam biegówkowych tras, szanuję prace wykonaną przez ratraki i rozumiem, że moja obecność może w tym miejscu kogoś irytować.
Pierwsze świąteczne kilometry wyglądają obiecująco. Śniegu nie spadło za dużo, jakieś kilka centymetrów. Leśne asfalty i szutrówki do wysokości ok. 600m n.p.m. okazują się przejezdne. Gdzieniegdzie na zjazdach zamarznięte cieki wodne, ale z reguły można minąć bokami. Wyżej śniegu już trochę więcej. Jadę żółtym od Rozdroża Izerskiego do Rozdroża pod Kopą. Początek podjazdu super, ale im wyżej, tym ciężej. Napotykam ekipę leśników; ładują drewno na wielką ciężarówkę. Po minięciu ciężarówki nawierzchnia drogi robi się kiepska. Śnieg zapada się, a do tego pod spodem jakieś zamarznięte nierówności.
Można by walczyć i jechać dalej, ale szkoda się kopać. Trzeba czegoś bardziej jezdnego, żeby dotrzeć na szczyty i jeszcze o sensownej porze wrócić do domu. Zawracam. Po kilkuset metrach odbijam w dół Drogą Dolnokwisową do Świeradowa. Stamtąd Droga Tartaczna w górę jest zimą z reguły przejezdna – obsługa Stogu, Chatki, służby leśne zazwyczaj jeżdżą tędy do swojej pracy.
Zjazd do Świeradowa zimny. Zajebiście zimny! Bez puchówki ciężko byłoby ogarnąć.
Tym razem słaby punkt to moje rękawice – czuję jakby wbijały się jakieś igły. Co chwilę trzeba stanąć, żeby poruszać palcami. Na bezwietrznym, słonecznym przesmyku pomiędzy drzewami wygrzewam się chwilę jak stary kocur. Wiem, że jeszcze tylko kawałek w dół i w końcu początek długiego podjazdu. 500 metrów w pionie daje szanse na porządne rozgrzanie organizmu.
Na kołach Pirelli Cinturato Gravel M Mixed 40×700 na mleku. Na podjazdach jadą doskonale. Wąska powierzchnia styku z podłożem daje duży nacisk, przyczepność na twardym podłożu wydaje się idealna. Ale gdyby śnieg był głębszy, bardziej miękki czy sypki, pewnie nie byłoby już tak dobrze. Wtedy doceniłbym klasycznie szerokie kapcie MTB. Na szczęście nie jest.
Na zjazdach brak amortyzacji nie wybacza błędów. To jednak nie MTB. Ale do ogarnięcia. Przednie koło trochę lata na boki, grubsza guma z przodu bezdyskusyjnie zrobiłaby robotę. Na oblodzone fragmenty przydałyby się kolce, na miękkie koleiny jakaś agresywniejsza kostka. Ale im szybciej, tym zimniej – więc może nie ma złego. Zjeżdżam z rozsądnie niższymi prędkościami, pilnując, żeby obyło się bez gleby.
Sporty zimowe spotykają sporty… letnie?
Droga Tartaczna faktycznie idealnie przejezdna. Po przyjemnej dłuższej wspinaczce dojeżdżam na szczyt Stogu Izerskiego. Widoki bajkowo zimowe. Na drzewach gruba szreń, śniegu miejscami całkiem sporo. Po drodze przecinam nartostradę. Na Tartacznej mijają mnie też narciarze i snowboardziści. Ktoś wyciąga telefon i robi mi zdjęcie – widok roweru na zimowym stoku nie dla każdego wydaje się taki oczywisty.
Przy Stogu Izerskim śnieg na drodze robi się bardziej sypki i miękki. Garmin wciąż pokazuje minus 9, marna szansa na twardo udeptaną ścieżkę do wieży na Smrku. W ręce i tak już za zimno, żeby pchać się dalej do góry. Zawracam. Może wrócę tu jeszcze za kilka dni, jak mrozy trochę odpuszczą.
Przez kilka świątecznych dni na izerskich ścieżkach udało się zrobić całkiem sporo kilometrów.
Chatka Górzystów nie powaliła ilością śniegu, chociaż zamarznięty i rozdeptany nierówno dojazd przez Polanę Izerską nie należał do zbyt łatwych i komfortowych. Ale przynajmniej był przejezdny. Tu znowu amortyzowany MTB miałby małą przewagę – ale z drugiej gravel też sobie poradził. Jest dobrze!
Kamienicki Grzbiet przejezdny był cały, wszerz i wzdłuż. Mnóstwo zaśnieżonych przyjemnie szutrówek do wyboru. I żywej duszy na całej trasie. Na drodze z rzadka tylko widoczne ślady kół samochodowych. I dziesiątki – albo setki – tropów lokalnych zwierząt. Dziko.
Gdyby czasu trochę więcej, na sto procent jeżdżone byłoby w Czechach: Smedava, Izerka, Josefuv Dul, Jested… Można by jeździć bez końca, ale to w końcu święta i czas z rodzinką. Zdrowe proporcje to podstawa, a niedosyt – wiadomo… Dzięki temu zawsze jest chęć, żeby tu wrócić, kiedy tylko nadarzy się taka okazja.
Czy zimowe Izery to góry łaskawe dla gravela? Czy gravel to dobry wybór na zimowe ścieżki w Izerach?
Pewnie fat-bike, czy góral, dałyby więcej fun’u z prędkości na zjazdach – i pewnie trochę więcej komfortu też. Gdyby śniegu było po pachy, wjazd w wyższe partie gór też pewnie byłby łatwiejszy na góralu. Ale jazda gravelem dała cholernie dużo frajdy – a zabranie roweru w góry w środku zimy kolejny raz okazało się idealnym pomysłem.
Co do Pogórza i Gór Izerskich, to poligon do zimowej jazdy wręcz idealny.
Gęsta i różnorodna sieć dróg od 400m do ponad 1000m n.p.m. daje komfort w żonglowaniu trasami. Kiedy śniegu dowali naprawdę dużo, można pokręcić w niższych partiach, po lasach i łąkach Pogórza Izerskiego. Kiedy śnieg jest dobrze ubity – albo jest go nieco mniej – można pojechać w górę, do przełęczy i do szczytów gór. W zależności jaki warun śniegowo-pogodowy, z setek szutrowych ścieżek i asfaltów zawsze można wybrać coś do jazdy.
A gravel w zimowych górach to dobra zabawa. Fakt – samo wyjście z domu, wymarznięcie na zjazdach, odcinki z koniecznym wypychem dają momentami trochę w kość. Ale koniec końców, w głowie zostają piękne wrażenia, w telefonie fajne foty, a nie dość, że organizm popracuje w tlenie, to takie rowerowe ‘morsowanko’ na pewno uodporni i ciało, i umysł. Polecam!