Gdyby opony miały charakter, ta byłaby upartą śląską dziołchą
CST Tirent 47 mm to jedna z trzech opon, które testujemy w tym roku w redakcji. Nie bryluje na Instagramie. Nie błyszczy nazwą. Ale jak już ją założysz i wyjedziesz w teren, przestajesz się zastanawiać, ile waży. Albo jak się toczy na asfalcie. Chcesz sobie po prostu jechać – może być i daleko.

Jestem z tych, co mogą gadać o oponach. Oczywiście nie teoretycznie. Czysta praktyka. Zajebista, do bani, w porządku. Opona ma być spójna, nie może raz trzymać, a potem odmówić trzymania (jeśli nie trzyma, to przynajmniej cały czas), nie może być drewniana, ale nie może też przy sensownym ciśnieniu uginać się do felgi i pływać, ma być możliwie wysoka, godna zaufania, nie może zamulać i nie może być szmatą, z której mleko leje się jak rozwalonego kartonu. Jeśli mam wybierać między 60 a 120 tpi, wybiorę tę porządniejszą – opony w rowerkach tej pani nie mają lekko (bo w Beskidy to my nie mamy daleko). Tu jest bezwzględnie: koło albo kosz!
Opona gravelowa o szerokości 47 mm to już prawie półka MTB (1,85″ – ścigaliśmy się na takich w roku 2006). CST Tirent 47 mm stara się zachować balans między komfortem, trakcją i uniwersalnością. Przetestowałam ją przez kilka intensywnych tygodni w zróżnicowanym terenie: od kopalnianych hałd, przez leśne dukty, po podziurawione szutry i klasyczny asfalt. Oto szczegółowy raport z jazdy.

Budowa opony
CST Tirent w wersji 47 mm to solidna konstrukcja z wyczuwalnym naciskiem na trwałość. Opona ma zwijany, kevlarowy rant, co ułatwia montaż i pozwala na zastosowanie systemu bezdętkowego (TLR). Obudowa 60 TPI łączy w sobie kompromis między wagą a odpornością na przebicia. Stubelessowana i zalana mlekiem przeżyła bez kapcia ostatnie dwa miesiące jazdy. Sztuka waży około 600 g – wyścigowa opona to nie jest!
Tirent ma zauważalnie wysoki profil jak na oponę gravelową – to coś, co może spodobać się użytkownikom szukającym większego komfortu lub przesiadającym się z MTB. Producent reklamuje ją jako oponę do „luźnych nawierzchni”, czy praktyka to potwierdza?


Środowisko testowe i wymagania
Test odbywał się głównie na Górnym Śląsku, w rejonach poprzemysłowych i leśnych. Jazda po hałdach, szutrach o zróżnicowanej granulacji, leśnych singlach, a także klasycznym asfalcie. Opona była testowana zarówno w suchych, jak i mokrych warunkach – z dużym naciskiem na przyczepność, pewność w zakrętach i komfort jazdy.
Tester: 60 kg masy ciała, z dużym doświadczeniem w kolarstwie gravelowym i MTB. Ciśnienie robocze: ok. 2 bary – kompromis między trakcją a oporami toczenia.



Bieżnik
Tirent to opona z centralnie ułożonym, dość gęstym bieżnikiem, który gładko przetacza się po twardych nawierzchniach. Nie jest oponą typu semi-slick, bieżnik w środkowej części to gęsto ułożone, drobne łezki o wyraźnym kierunku. Boczne klocki są wyższe i ustawione w zębaty wzór, co pozwala lepiej „wgryzać się” w podłoże podczas zakrętów czy stromych podjazdów w terenie.
Taka konstrukcja to klasyczna próba pogodzenia jazdy po asfalcie z odpowiednią przyczepnością na szutrze i w lekkim terenie. Wizualnie – bardziej agresywna niż typowe opony gravelowe 40–42 mm, ale mniej toporna niż klasyczne MTB.





Jazda – ciśnienie około 2 bary
Przy ciśnieniu rzędu 2 barów CST Tirent oferuje bardzo dobry komfort. Amortyzuje nierówności, pozwala zredukować zmęczenie dłoni i nadgarstków, zwłaszcza na dłuższych odcinkach szutrowych i po korzeniach. Na asfalcie opona wyraźnie zwalnia, a opory wzrastają. To raczej efekt uboczny szerokości i miękkości, a nie złego projektu bieżnika. Opona mówi po prostu, do czego została zaprojektowana.
W zakrętach CST Tirent 47 mm zachowuje się przewidywalnie: wyższy, umieszczony wyraźnie z boku klocek dobrze trzyma oponę, gdy pochylasz rower. Opona nie ma tendencji do utraty przyczepności – jest gęsto i w odpowiednim miejscu. W bardzo błotnistych fragmentach da się odczuć niepewność, zwłaszcza przy bardziej agresywnych manewrach – ale to raczej kwestia ograniczeń samego gravela, niż tej konkretnej opony.

Wyniki testu opon CST Tirent 47 mm
Zakładanie i tubelessowanie
Sama opona na obręcz wchodzi łatwo, nie wymaga większego siłowania się, co najwyżej użycia jednej łyżki. Strzał z kompresora powtórzony dwukrotnie umiejscawia oponę poprawnie na rancie. W przypadku mojego kompletu, jego 50 % toczy się prosto, drugie 50% czyli przednia (damn) opona lekko bije na boki, dając wizualny efekt delikatnie rozcentrowanego koła. Rada „podgłośnij radio i nie patrz na oponę” działa, efekt nie jest odczuwalny podczas jazdy, ale może budzić zdegustowanie wybrednych użytkowników.
Wytrzymałość
Po kilkuset kilometrach w trudnym terenie opona nie wykazuje widocznego zużycia. Brak nacięć, brak przebić. Bieżnik zachowuje oryginalną wysokość, a ściany boczne są w dobrym stanie. Żadnych kapci, pocenia się ani nieszczelności.
Przyczepność i trakcja
Bardzo dobra na suchych szutrach, stabilna w zakrętach, nieźle radzi sobie z krótkimi podjazdami po luźnym gruncie. W błocie i na mokrych kamieniach trakcja spada, ale nadal mieści się w normie dla tego typu opony. Mokra ziemia w lesie? Dawać więcej takiej nawierzchni!
Opory toczenia
CST Tirent 47 mm lubi szuter o każdej granulacji, nie przepada za asfaltem. Na asfalcie da się odczuć, że jedzie się na oponie 47 mm – zwłaszcza przy niskim ciśnieniu. Jednak jak na swoją szerokość i agresywność bieżnika, Tirent toczy się przyzwoicie. Gdyby podnieść ciśnienie do okolic 2,5–3 barów, zyska się dodatkową prędkość kosztem komfortu.

Podsumowanie – dla kogo jest CST Tirent?
Subiektywnie: Nie spodziewałam się wydajności procesora M4. Spodziewałam się… „opon do roweru”. Dokładnie tak! Wyobrażałam sobie, że po teście tak właśnie będę chciała je opisać (wiecie, na co dzień butikowe części, drogie ciuszki i drogie rowerki). CST Tirent 47 mm zaskoczyły mnie bardziej niż mój ex, gdyby poszedł na terapię. To opona nie tyle poprawna, co opona, którą się lubi. Nie jest miękkim kapciem, raczej sztywna, ale nie drewniana – odpowiednio pracuje, poddaje się. Boczny klocek zaskakująco dobrze trzyma – po parudziesięciu kilometrach doświadczeń można się rozluźnić na łukach, jest pewna na stromych sypkich zjazdach – zapraszamy na hałdę Murcki lub Kostuchna. Oprócz wyraźnego zamulania na asfalcie – nie mam do niej żadnych zastrzeżeń.
Obiektywnie: CST Tirent 47 mm to opona dla rowerzystów, którzy traktują gravela jak rower terenowy z ambicjami. Dla tych, którzy chcą eksplorować ścieżki, leśne dukty, hałdy i mniej uczęszczane drogi – bez obawy o delikatne ścianki boczne czy brak trakcji na luźnym podłożu.
Nie jest to opona dla tych, którzy liczą waty na asfalcie. Ale jeśli Twoja przygoda zaczyna się tam, gdzie kończy się droga (jakakolwiek), a komfort i przyczepność są dla Ciebie ważniejsze niż czyste prędkości – Tirent może być ciekawą alternatywą dla bardziej znanych marek.
Plusy:
- Bardzo dobra wytrzymałość
- Spójne, przewidywalne zachowanie przy różnorodnych nawierzchniach
- Uniwersalność w terenie
- Komfort przy niskim ciśnieniu
- Fantastyczne parametry w przeliczeniu na złotówkę
Minusy:
- Opory toczenia na asfalcie
- Średnia trakcja w lepkim błocie (wyraźnie zwalnia)
W skrócie: Tirent nie udaje niczego, czym nie jest. To solidna opona do jazdy tam, gdzie większość gravelowych slicków się poddaje. I kosztuje tyle, co połowa Twojej opony z ładniejszą nazwą na rancie.
Werdykt
Jeździłabym (gdyby dało się je zmieścić w Grailu CF SLX).

Tekst: Anna Tkocz
Zdjęcia: Anna Tkocz, Michał Góźdź