Skip to main content

Dziś Merida oficjalnie prezentuje światu swój nowy gravelowy rower — Merida Mission. To zupełnie nowa, w pełni wyścigowa konstrukcja, stworzona z myślą o zawodnikach i ambitnych ścigantach, którzy chcą w pełni wykorzystać potencjał szutrowych tras.

To jednak nie pierwszy kontakt Meridy ze światem gravelowej ściganki. Wręcz przeciwnie — marka od lat jest silnym graczem w szutrowym peletonie. W 2023 roku Matej Mohorič zdobył tytuł Mistrza Świata w gravelu, jadąc na nowym Silexie, a Scultura Endurance GR była naturalnym wyborem dla tych, którzy łączyli tempo szosy z uniwersalnością gravela.

Mission to więc nie rewolucja, a konsekwentna ewolucja — pierwszy model Meridy zaprojektowany od podstaw jako wyścigowy gravel bike, z czystym DNA ścigania i bez kompromisów w stronę bikepackingu czy turystyki.

I zanim jeszcze kurz po premierze zdąży opaść, mieliśmy okazję sprawdzić, jak nowy Mission sprawdza się w akcji. W połowie września, na szutrach pod Gironą, testowaliśmy go w towarzystwie zacnej dziennikarskiej ekipy oraz samego Mateja Mohoriča i jego kolegów z teamu Bahrain Victorious.

Katalońskie pagórki, mieszanka asfaltu i szutru — idealny poligon, by zobaczyć, jak Mission odnajduje się między światem szosy a gravela. Już po kilku kilometrach było jasne: to nie kolejny Silex z wyścigowym brandingiem. To zupełnie inna maszyna.

Od przełaja do gravela

Nowy Mission nie pojawił się znikąd — jego nazwa nawiązuje do Mission CX, dawnego przełajowego modelu Meridy, który przez lata służył zawodnikom jako sprzęt do zimowego ścigania i treningu między sezonami. Choć nowy Mission nie jest bezpośrednią kontynuacją CX-a, czerpie z jego dziedzictwa ducha agresywnej jazdy i uniwersalności w terenie.

W czasach, gdy o gravelu mało kto słyszał, Mission CX był jednym z pierwszych rowerów Meridy eksplorujących świat „multi-surface” – łączących szosową geometrię z terenową wszechstronnością.

Nowy Mission rozwija tę filozofię, ale na zupełnie nowym poziomie. W konstrukcji widać wpływy Scultury Endurance – aerodynamicznych profili i szosowej efektywności – oraz doświadczenia z Silexa.

W efekcie powstał rower, który nie zrywa z przełajową przeszłością, ale przenosi ją do współczesnego świata gravela, gdzie liczy się nie tylko kontrola, lecz także aerodynamika, wydajność i prędkość na długim dystansie.

Jeśli Silex jest przygodą, a Scultura wyścigiem, to Mission jest ich punktem przecięcia — rowerem, w którym przełajowe DNA spotyka ducha nowoczesnego gravelowego ścigania.

Mission nie konkuruje z Silexem, ani nie powiela Scultury — raczej domyka trójkąt pomiędzy nimi a Mission CX, łącząc to, co najlepsze z każdego z tych modeli. Krótsze tylne widełki (419 mm), ostrzejszy kąt główki ramy (72°), niższy środek ciężkości i prześwit na opony do 40 mm sprawiają, że to rower czysto wyścigowy, ale wciąż stabilny i pewny poza asfaltem.

Nowy Mission – konkrety

Nowa Merida Mission to rower zbudowany od zera wokół jednego celu: szybkości na każdej nawierzchni. Rower powstał na bazie ramy CF4 — tej samej klasy karbonu, którą Merida stosuje w topowych modelach Scultury. Rama waży 1100 g, widelec 500 g, a kompletny rower w topowej wersji Mission 10K schodzi do 7,6 kg.

Kształty rur nie są przypadkowe — Mission czerpie z doświadczeń aerodynamicznych Meridy z segmentu szosowego. Profil górnej i dolnej rury przypomina Sculturę Endurance, co w połączeniu z karbonowym, jednoczęściowym kokpitem TEAM SL GR1P pozwala zyskać realne waty przy wyższych prędkościach.

Z tyłu znajdziemy krótszy tylny trójkąt (419 mm), a geometria o kącie główki 72° i nisko osadzonym suporcie zapewnia stabilność na zjazdach i precyzję w zakrętach.
Prześwit na opony celowany jest na 40 mm (choć mieści się 45 mm), co stawia Missiona pomiędzy Sculturą Endurance (35 mm) a Silexem (45 mm) – dokładnie w „sweet spocie” dla szybkiego gravela w stylu europejskim, gdzie liczy się dynamika, a nie zdolność przewożenia bagażu.

Dla pasjonatów cyferek mamy tu porównanie od Silexa i tabelkę z Geo Missiona.

Fajne rzeczy w Missionie o których koniecznie trzeba wspomnieć:

  • System G.U.T. (Gear, Useful Things) – zintegrowany schowek w dolnej rurze z klapką Fidlocka, który mieści dętkę, multitoola czy żele.
  • Zintegrowany kokpit Merida TEAM SL GR1P – jednoczęściowa konstrukcja kierownicy i mostka z karbonu, z pełną integracją przewodów i aeroprofilem.
  • System chłodzenia hamulców Disc Cooler – aluminiowe radiatory odprowadzające ciepło z zacisków, pozwalające utrzymać stałą siłę hamowania na długich zjazdach.
  • UDH (Universal Derailleur Hanger) – kompatybilność z nowymi 13 rzędowymi napędami SRAM (ale oczywiście nie wyklucza to napędów Shimano).
  • Zintegrowane mocowania – trzy miejsca na bidony, miejsce na torebunię na górnej rurze i wewnętrzne prowadzenie linek; bez zbędnych w ściganiu punktów mocowania pod torby na widelcu.
  • Ukryty system mocowania błotników znany np. z modelu Scultura Endurance. Zapewnia to czysty wygląd kiedy błotniki nie są zamontowane do roweru.

Komunikat prasowy jakim nas indoktrynowano przez 3 dni pod Gironą był jasny: To rower zaprojektowany dla tych, którzy mierzą się z trasami UCI Gravel World Series, chcą mieć sprzęt gotowy do wyścigu, ale jednocześnie nie chcą rezygnować z komfortu i wszechstronności w codziennej jeździe. Mission ma w sobie sportową zadziorność szosy i pewność gravela – bez przesady w żadną ze stron.

Mission dostępny jest w pięciu wariantach wyposażenia, od Shimano GRX 400 2x po SRAM Red XPLR 13s z pomiarem mocy i kołami Zipp 303 XPLR. Wszystkie modele bazują na tej samej ramie CF4 – różnią się tylko napędem, osprzętem i kołami.

Wersje i warianty

Merida postawiła na prosty, ale rzadko spotykany w tej klasie ruch – wszystkie wersje Missiona mają identyczną ramę CF4.
To oznacza, że niezależnie od tego, czy wybierzesz topowy model z grupą SRAM Red, czy bardziej przystępną wersję z GRX-em, dostajesz dokładnie tę samą, wyścigową bazę – bez tańszych karbonów, kompromisów wagowych czy różnic w efektywności pedałowania.

Co istotne, Mission występuje wyłącznie w karbonowej wersji ramy. Nie ma odpowiednika z aluminium, nawet w niższych wariantach. To świadomy wybór – nowy Mission został zaprojektowany jako rower wyścigowy z pełnym skupieniem na niskiej wadze, sztywności i aerodynamice, a nie platforma do rekreacji czy bikepackingu.

Różnice między poszczególnymi wersjami dotyczą wyłącznie napędów, kół i kokpitu, co pozwala dobrać konfigurację do stylu jazdy – od zawodniczego po bardziej „allroundowy” gravel.

ModelGrupaNapędKołaWagaCharakter
Mission 10KSRAM Red XPLR1×13 + pomiar mocyZipp 303 XPLR SW (54 mm)7,6 kgFlagowiec, czysta prędkość, gotowy na start UCI Gravel World Series.
Mission 9000SRAM Force XPLR1×13 + pomiar mocyZipp 303 XPLR Sok. 8,0 kgLżejsza, bardziej dostępna wersja topowego zestawu.
Mission 6000SRAM Rival XPLR1×13DT Swiss 1800ok. 8,6 kgSzybki, ale rozsądny cenowo gravel race dla amatorów ścigania.
Mission 7000Shimano GRX Di22×12Reynolds ATR ok. 8,4 kgDla tych, którzy wolą klasyczne 2x i szeroki zakres przełożeń.
Mission 4000Shimano GRX 4002×10Shimano WH-RX180ok. 9,2 kgWejście w świat Missiona – ten sam karbon, prostsza grupa.

Wszystkie modele korzystają z tych samych detali ramy – systemu G.U.T., Disc Coolerów, UDH i identycznych wymiarów geometrii.
Topowe wersje (7000, 9000, 10K) otrzymują zintegrowany kokpit TEAM SL GR1P, co nie tylko poprawia aerodynamikę, ale też zmienia wrażenie prowadzenia — bardziej precyzyjne i bezpośrednie.

Brak aluminiowych odpowiedników nie jest przypadkiem: Merida nie chciała rozmywać idei tego projektu. Mission ma być wyścigową maszyną z czystym karbonowym DNA, stworzoną dla tych, którzy naprawdę jadą po wynik, a nie po widoki.

Cały rodzina Missiona na jednym zdjęciu – kolejno od lewej: 4000 (GRX400), 6000 (Rival XPLR), 7000 (GRX Di2), 9000 (Force XPLR), 10K (Red XPLR):

Wrażenia z jazdy

Na Meridzie Mission w ciągu 3 dni przejechałem około 250 kilometrów. Wybitnie dobrych kilometrów pod Gironą. To za krótko, aby napisać recenzję, ale starczy, żeby zrozumieć, że Mission to nie jest lekko odświeżony Silex. To zupełnie nowy rower o temperamencie, który pasował wybitnie do kontekstu miejsca i ludzi.

Na asfalcie — sztywny, dynamiczny, przyspieszający jak szosa. Na szutrze — zaskakująco stabilny, ale wymagający uwagi i wprawy w gravelowym rzemiośle. To jeden z tych rowerów, które nie proszą, tylko reagują.

Czuć tu szosowe DNA – rama CF4 jest diabelnie sztywna, ale nie brutalna. Rower nie wybija z rytmu, nawet na twardszym, katalońskim żwirze. Wrażenie jest trochę jak z jazdy na Sculturze Endurance, tylko z nieporównywalnie większym luzem w prowadzeniu dzięki oponom 40 mm.

Geometria robi swoje: niski środek ciężkości sprawia, że siedzisz w rowerze, a nie na nim, co daje niesamowitą pewność na zjazdach i w szybkich zakrętach, pod warunkiem że współpracujesz. Przy dłuższej jeździe docenia się też balans pozycji – sportowy, ale nie wymuszony. Dłonie naturalnie opierają się na klamkach, a zintegrowany kokpit TEAM SL GR1P (z delikatnyą flarą) pozwala płynnie przechodzić między górnym chwytem a dolnym, bez napięcia w barkach.

Na bardziej technicznych sekcjach czuć, że Mission jest bardziej zwarty i „zabawowy” niż Silex. Reaguje szybciej, jest bardziej nerwowy, ale w pozytywnym sensie – daje wrażenie kontaktu z podłożem i pozwala agresywniej atakować zakręty. Wystarczy kilka minut, żeby przestawić się z trybu „gravel adventure” na tryb „gravel race”.

Na długich prostych, szczególnie na asfalcie, rower naprawdę błyszczy. Sztywność i aerodynamika robią różnicę – ma się wrażenie, że Mission jedzie „sam”, jakby domagał się tempa. I choć nie jest to sprzęt do wielodniowych wypraw, to w swojej roli — szybkiego gravela o szosowej precyzji — wypada absolutnie przekonująco.

Nie wiem, czy to efekt świeżości nowej konstrukcji, czy po prostu dobrze trafionej geometrii, ale po kilku godzinach jazdy pod Gironą miałem to samo uczucie, o którym wspominał Lukas Eisele z Bahrain Victorious: rower, który z każdą kolejną godziną wciąga coraz bardziej. To nie jest rower, który się oswaja – to rower, który oswaja ciebie.

Ale… nie dla każdego

Jest jednak kilka rzeczy, które warto wiedzieć, zanim ktoś pomyśli o Missionie jako o gravelu „do wszystkiego”.
Po pierwsze – to nie jest rower komfortowy w klasycznym rozumieniu. Przy oponie 40 mm i wyścigowym ciśnieniu tłumienie nierówności jest raczej symboliczne. Na sztywnym, kamienistym szutrze czy betonowych łączeniach czuć, że rama i widelec są zoptymalizowane pod sztywność, nie amortyzację.

W zestawieniu z Silexem, który łaskawie wybacza błędy i pozwala zwolnić, Mission wymaga skupienia – i daje satysfakcję tylko wtedy, gdy naprawdę się jedzie.

Nie każdemu też spodoba się jego „wyścigowy nerw”.
Jeśli ktoś szuka gravela, który sam prowadzi się po szutrze jak SUV, może się rozczarować.
Mission to raczej hatchback GTI – szybki, precyzyjny, ale zawsze trochę napięty.

To rower, który świetnie nagradza technikę, ale nie ukryje braku doświadczenia.
Dla jednych będzie idealnym narzędziem do ścigania, dla innych – zbyt wymagającym kompanem na niedzielny gravelowy trip.

Merida Mission to rower stworzony do szybkiej jazdy, nie do rozmów przy ognisku.
Łączy szosową precyzję, przełajową zwinność i gravelową pewność.
Nie zastępuje Silexa – raczej stawia obok niego drugą nogę Meridy w świecie gravela.

Ceny

Polski dystrybutor zdecydował się postawić w sezonie 2026 na dwie wersje:

  • Mission 4000 w kolorze silk low key green w cenie 9 999 zł,
  • Mission 7000 w kolorze silk grey w cenie 22 999 zł.

Jak tłumaczył nam to przedstawiciel Merida Polska, wybór nie jest przypadkowy – to modele oparte na napędach Shimano GRX, które od lat cieszą się największym zaufaniem i popularnością wśród polskich użytkowników.

Więcej o nowej Meridzie Mission znajdziecie na stronie: www.merida-bikes.com.


Tekst: Michał Góźdź
Zdjęcia: Michał Góźdź, MERIDA EUROPE