Limit czasu 13,5 godziny, 211 kilometrów, 3284 m w górę, marzec, zimowy czas, asfalt, czasem brak asfaltu i tereny dotknięte jesienną powodzią – pierwszy brevet Race Through Poland 2025 – Powodziowe klasyki. Na czym to należy jechać? Na szosie?
Męczy mnie ten dylemat. Jeszcze ponad tydzień do startu. Wyobrażam sobie ciemność. Widzę łaty asfaltu i miliony drobnych kamyczków, które budzą się z zimowego snu na poboczach i wyłażą całymi stadami na szosy. Widzę moją archaiczną Madone na szytkach i obręczowych hamulcach. Mam kilka wizji. Dziwna miękkość opony, która początkowo jest tylko delikatnie pulsującymi trzema kropkami, zmienia się w rażący znak zapytania, by sekundy później być już oślepiającym wykrzyknikiem.
Czuję prawie realny smutek: wąski otwór po wykręconym wentylu chłepce zachłannie ostatnie mililitry mleka do awaryjnego ratowania szytek. Nadzieja ma zapach amoniaku i kształt coraz mniejszych bąbelków powietrza wydobywających się z małej jak cierń szczeliny. Czuję chłód. Czuję skostniałe, drętwe palce i pot na plecach, który skrapla się rzęsiście z każdym ruchem tłoczka małej, ręcznej pompki. Banieczki powietrza zaczynają teraz eksplodować jak fajerwerki nad szarą powierzchnią szytki i smutek przybiera formę rozdzierającego zawodu. Pojedzie Grizl. Dostanie 4 atmosfery i łyse opony. Da radę!










Herbata i gazety
Zamknęli już kasę, a ja nie mam gotówki. Dziewczyna wychyla się zza kotary za ladą schroniska Jagodna i patrzy na mnie litościwym acz bezwzględnym wzrokiem. Moje uderzenie w dzwonek zawieszony nad kasą odrywa ją od czasu dla siebie, myśli, odpoczynku, może rozmów z kimś bliskim – widać, że bardzo chce już wrócić do siebie. Zupa? Nie? To może chociaż herbata? Dostaję kubek i torebkę herbaty, czajnik jest na ladzie. Andrzej, z którym zamieniłam kilka zdań przy przybijaniu pierwszej pieczątki w Złotym Stoku, jakieś 120 km wcześniej, siedzi teraz bez ruchu przy jednym ze stołów, ze zwieszoną głową, z rękami skrzyżowanymi na piersiach i przez chwilę wydaje mi się, że ma zamknięte oczy. Może rzeczywiście ma je zamknięte.
Chyba aż tak sponiewierana nie jestem. Jestem za to piekielnie znudzona – od trzydziestu kilometrów jest ciemno, a mnie i mi skończyły się już tematy i gadamy tylko o bolących kolanach i bateriach. Czasem na głos, bez cenzury. Wypijam herbatę, zakładam kamizelkę, macham ręką na gazety, które rekomendował Rafał (na klatę i do butów), zanim jego grupa pognała w ciemność ku Bystrzycy, i wychodzę. Jeszcze 26 kilometrów do mety. Została 1:15 h do limitu. Zdążę?

Brevet? O co w tym chodzi?
W brevecie masz generalnie wywalone na ściganie się. To znaczy możesz się ścigać, jeśli chcesz, ale nic nie wygrywasz. Chwałę na Stravie co najwyżej. Albo możesz komuś powiedzieć, że przejechałeś dwie stówki i byłeś na mecie po 9 godzinach, któryś tam, może nawet pierwszy… kogo to obchodzi? Ciebie? No spoko. W sumie od tego są wyścigi, tam można wygrać kasę, a czasem i medal za udział. Brevety nie są od tego! Brevety są od bycia długo na rowerze. Z ludźmi. Przeróżnymi. Czasem różni ludzie to Ty sam, w różnych stadiach sponiewierania, nudy, euforii, zachwytu czy strachu. Dużo można się o takim człowieku dowiedzieć, gdy jest się świadkiem wszystkich tych stanów. Dobrze też jest lubić takiego ludka, z którym się jedzie, to naprawdę wiele ułatwia!
Brevet, tak jak wyścig, ma miejsce startu i mety, ma też godzinę startu i limit. Czy 13,5 godziny to dużo czasu na przejechanie 211 kilometrów? Wystarczająco. Ale bravetowa zasada mówi: “Nie przekraczaj. Ale wykorzystaj!”. Skoro można się nie spieszyć, można się nie spieszyć.
Mój brevet to 13,5 godziny samotnej jazdy (na “złym” rowerze) przeplatanej radosnymi spotkaniami z “kawowo-sernikowym orszakiem” o znacznie lepszych parametrach aero (w tym z redaktorem naczelnym na Canyonie Aeroadzie) i masa myśli, którymi bardzo miałam ochotę się podzielić, ale szkoda mi było czasu na klikanie w telefon. Mój brevet zapisany był w większości w nigdy nie wysłanych esemesach…






Środa, 12 marca 2025, 23:15
Zapisałam się na Brevet u Piko*. 211 km. Szosa. Jak będzie waliło śniegiem albo lało – nie jadę
*Paweł Piko Puławski, organizator brevetów, organizator długodystansowego Race Through Poland, zawodnik, kurier rowerowy, legenda.
Środa, 19 marca, 12:30
Pogoda wygląda ok. Bez deszczu. Jutro serwis i kompresor – moje ręce nie ogarniają zakładania tubelessów zwykłą pompką. Poddaję się
Czwartek, 20 marca 2025, 15:30
Oponki trzymają. Wszystko raczej szczelne. 60 funtów na cal kwadratowy, 4 bary. Jest twardo!
Piątek, 21 marca 2025, 18:30
Ruszamy. Chyba mam wszystko. Zapomniałam wytrzeć łańcuch, tłusty jak prosiak na świniobicie
21:30
Żabka w Polanicy wymieciona. Kupiłam Miłosława, Monte i mineralną. Wszystko na M. Gdy dobrze zaciągnąć się powietrzem, czuć smród mrozu. Planuję 4 warstwy
23:30
Ten domek w Osirze nawet spoko. Kuchnia, dwie łazienki, pięć osób. Może rano nie będzie gry o tron. Gadamy tu jeszcze sobie. “To nie jest wyścig”. Co chwilę ktoś to powtarza

Sobota, 22 marca, 06:03
Dobrý den. Pewnie jeszcze śpisz. Michał robi kawę. Zapomniałam swojej (jednak czegoś zapomniałam). Chyba się nie stresuję. Z tyłu minimalnie schodzi powietrze, bez zagrożeń
8:20
Sporo ludzi. Piko mówi, że 130. Machał do mnie jakiś ch(ł)op. Potem się okazało, że przez samo “h”. Nie poznałam go, nie kojarzę go w czerwonej kurtce
8:35
Startujemy. Bez pomiaru czasu, bez trackerów. Piko mówi: “Gdyby ktoś przyjechał na metę i mnie nie było, niech wpisze godzinę obok nazwiska na liście, ja też będę sobie to jechał”. Nigdy nie słyszałam, żeby Maciek Grabek albo Grzesiek Golonko powiedział coś takiego przed startem maratonu
8:55
Ja pierdolę, jakie tu są czasem dziurawe asfalty. Chyba ochrona dolnośląskiego konserwatora zabytków. Na Górnym Śląsku już tak nie dbają o dziedzictwo! Spadł mi łańcuch! Z korby narrow-wide! To się nie dzieje codziennie
9:29
Kłodzko. Pierwszy punkt kontrolny. Na razie bez pieczątek na karcie brevetu. Sprawdzić, w którym roku nadano imię pierwszej bibliotece na Dolnym Śląsku – takie zadanie
9:33
Robimy foty pod jakimś spożywczakiem, bo mają tam różowe krzaczki. To naprawdę nie jest wyścig!

10:00
Wieje. Robiliśmy kolejne foty na przejeździe kolejowym. Jeśli to był wyścig, to już przestał. Michał pojechał swoje. Męczyliśmy się oboje. Ja za wolno dla niego, on za szybko dla mnie

11:05
Przez Twoje zamartwianie się o moje przemarznięcie, jestem za ciepło ubrana. Podjazdy w słońcu to jakaś masakra. Top, długie merino, koszulka kolarska, softshell – za dużo tego. Jadę bez rękawiczek
11:15
Zdechnę. Wypizgało mnie potężnie na zjeździe do Ożar. Szukam kolejnego punktu kontrolnego. Zapomniałam, co to miało być. Znak? Kolor znaku? Jakiś przystanek? Jakiś raj? Nie wiem, czy te punkty kontrolne sprawiają, że brevet jest ciekawszy od wyścigu czy po prostu bardziej wkurzający
11:20
Ożary się skończyły. Znów podjazd. Znów jest mi za gorąco. Kurcze, jakie te wiochy tu są piękne. Trochę podniszczone, ale widać oko niemieckiego urbanisty. Nie mogę się napatrzeć. Na podjeździe mijałam kwitnące mirabelki. Mega wcześnie!




11:47
Uwielbiam Złoty Stok. Opowiadałam Ci historię o wodzie, którą zabierali ze sobą wysiedlani po wojnie mieszkańcy – bez tej wody zaczynali chorować. Arsen. Musieli go regularnie przyjmować! Tak mówiła przewodniczka w kopalni złota. Kawowo-sernikowy orszak siedzi jeszcze w kawiarni. Kończą serniki. Pytają, czy nie jest mi smutno, że jadę sama. Dżizys! Jak oni mnie nie znają! Pierwsza pieczątka przybita. Zajebista kawa. Poznaję Andrzeja na poziomym rowerze. Jadę dalej. Jestem trochę zmęczona. Dopiero 65 km
12:45
Dogoniłam ich. Stali na szczycie podjazdu i gadali. Popłakać się można, jaki ten podjazd był piękny! Gdzieś tu w lesie leci Glacensis, Pętla Złoty Stok i Orłowiec – idealne na gravelki
13:10
Ten zjazd to obłęd. Grawitacja daje szosom i mojemu gravelowi równe szanse. Powietrze robi selekcję. Ci na Aeroadach nie dokręcali







13:11
Kurde, tu w dole widać, co jesienią zrobiła woda. Zrobiło mi się nieswojo. Stalowa kładka zwinięta jak sznurówka. Kilkumetrowe sterty konarów, gałęzi i śmieci, jakieś meble. I kamienne rumowiska wzdłuż małej rzeczki. Zaraz Lądek. Skurcz mnie chwycił w udzie!
13:25
Lądek, od kiedy pamiętam, momentami wyglądał jak po powodzi. Teraz wygląda jak po wojnie. Między Lądkiem a Stroniem mamy za zadanie zrobić jakiekolwiek zakupy i zachować paragon – tutaj potrzebna jest kasa




14:45
W Czarnej Górze śnieg, ludzie na nartach. Robię tu przerwę. Możemy pogadać, jak masz czas. Zamówiłam dwa rosoły z makaronem. W Stroniu kupiłam kołacz, w Kletnie była kolejna pieczątka na karcie brevetu, a potem podjazd. Długi, lubię go, ale czuję, że to pierwsze góry po zimie
15:40
Jadę dalej. Nie mam pojęcia, czy sernikowy orszak mnie już minął. Raczej tak, są szybsi. Słońce już nisko. Na Przełęczy Puchaczówka kolejny punkt kontrolny – bez pieczątek

18:15
Międzylesie. Zapaliłam lamki. Sorry, że nie pisałam. Męczy mnie to bujanie się w dolinach. Biały kościółek nad Międzygórzem ładnie dziś wyglądał. Nikogo już nie spotykam. Jadę sama. Nikogo za mną, nikogo przede mną. Zjadłam ostatni kawałek focaccii. Został mi tylko jakiś baton i mieszanka dekadencka z haribo i orzechami. Jeszcze 6 dych do końca. 6 dych po ciemku!
19:40
Nie mam pojęcia, ile jeszcze – Garmin wariuje. Strasznie mi się nudzi. Nic nie widać. Chyba las. Kolano się odzywa. Fuck!
20:00
Ja pierdolę, ale te kilometry wolno lecą. Jeszcze 30 do końca. Albo więcej. Albo mniej. Gdzie ta Jagodna?

20:45
Wysępiłam herbatę w Jagodnej. Pełno naszych jeszcze tu było. Pojechali już. Nie pamiętam, czy wzięłam drugą baterię do lampki. Dzięki, że kazałeś mi wziąć kamizelkę. Zimno nawet na podjeździe.
21:10
Musiałam się zatrzymać. Tak mnie trzepało z zimna, że myślałam, że mam odkręconą oś. Trochę żal tego zjazdu do Bystrzycy. Nic nie było widać na tych agrafkach. Kurde, ale późno!




22:00
Piko mówi, że zdążyłam. Lampki wytrzymały. Zamówimy jakąś pizzę? Na wszelki wypadek zjem tu zupę. Zaraz będę
Brevet Powodziowe Klasyki to trasa prima sort – latem można łyknąć bez popijania, nawet na gravelu, nawet samotnie. W marcu nie polecam: w ciemnościach zimno i nudno. W marcu tylko w ekipie!
W 2025 roku możesz przejechać jeszcze dwa brevety Race Through Poland: 30. maja i 20. września. W majowym na mecie spotkasz finiszerów długodystansowego Race Through Poland. Brzmi jak plan?
Tekst: Anna Tkocz
Zdjęcia: Anna Tkocz, Michał Góźdź