
Tekst i zdjęcia: Adam Kolarski
Podróżnik, przewodnik. Od 20 lat w nieustającej podróży na rowerze. Kocha góry i każde letnie miesiące spędza gdzieś pomiędzy Alpami, Dolomitami i Tyrolem. W miesiącach zimowych jego domem są Wyspy Kanaryjskie, które zna jak własną kieszeń!
To część druga bikepackingowego dziennika podróży przez Maroko Adama. Jeśli trafiliście tutaj pierwszy raz, koniecznie zacznijcie czytanie materiału od części 1.
Dzień 7
„Może w końcu się wyśpię.”
Obudziłem się z lepszym samopoczuciem niż w ostatnich dniach, kiedy męczyło mnie lekkie przeziębienie. Jeszcze leżąc w łóżku, zacząłem planować trasę na dziś oraz dojazd do Fez. Zostało mi ok. 600 km i 6 dni jazdy. Prosta misja, tym bardziej, że chyba już nie będę się zapuszczał w wysokie góry. Tu niżej jest ładniej. Nie przyjechałem zdobywać najwyższe szczyty i przełęcze – chcę po prostu poznać tutejsze życie, a tego nie znajdę wysoko w górach.
Znalazłem nocleg za miastem Demnate. Zdecydowała jedna dobra opinia na mapie. Było już ciemno, pora wieczerzy w ramadanie. Rodzina gospodarza siedziała w ogrodzie, wskazali mi miejsce na namiot. Gospodarz zaprosił mnie na obiad, ale zostałem w namiocie. Zmęczenie wzięło górę.





Dzień 8
„Zostaję na nizinach. Albo nie! Wracam w góry.”
Ciężka noc za mną. Brak poduszki, chłód i dziwne dźwięki spowodowały, że obudziłem się z ciężką głową. Szybko się zebrałem, podziękowałem gospodarzowi i ruszyłem dalej.
Zdecydowałem nie wracać w wysokie góry, wolę zielone tereny, pola i uprawy na niższych wysokościach. Do Fez jeszcze ok. 500 km i 6 dni jazdy.
Poprawka – jednak wracam w góry! Wjazd na boczną drogę okazał się najlepszą decyzją, jaką podjąłem w Maroko. Droga asfaltowa zamieniła się w przepiękny gravelowy szlak, pełen pól, owiec i pasterzy. Istny rollercoaster w złotym świetle zachodzącego słońca.
Wieczorem w miasteczku spotkałem Mahmeda, sklepikarza, który zaprosił mnie do siebie na nocleg. Kolacja z nim i jego rodziną sprawiła, że zastanawiałem się, co jeszcze spotka mnie w tym kraju.
„A ja się zastanawiam, co jeszcze mnie spotka w tym Maroko.”

Dzień 9
„Susza w marokańskich Dolomitach.”
O poranku pożegnałem Mahmeda i ruszyłem ku górom Jbel Azourki, przypominającym Dolomity. Znowu zmiana planu okazała się strzałem w dziesiątkę. Podjazd na 2750 m n.p.m., potem długi, kręty zjazd kanionem. Brak wody na trasie został uratowany przez spotkanie z Simonem z UK.
W Tilougguite młody sklepikarz Abdullah wskazał mi bezpieczne miejsce na nocleg za miasteczkiem.
Dzień 10
„Dziwny jest ten kraj.”
Obudziłem się wyspany, ale dzień był trudny – upał (30-40°C) i brak sił na podjazdach dał się we znaki. Nocleg znalazłem u kobiety z dwoma synami, jednak po dziwnej sytuacji przeniosłem się na pobliską stację benzynową.






Dzień 11
„D(r)eszcze niespokojne.”
Deszcz w miejscowości M’rirt zatrzymał mnie na dłużej. Pomoc lokalesa znającego angielski była nieoceniona – podrzucił mnie do busa, dzięki czemu uniknąłem deszczu. Ostatecznie nocowałem ponownie za stacją benzynową w El Hajeb.
Dzień 12
„Ostatni.”
Wczesna pobudka przez modlitwy ramadanowe. Dzień poświęcony na spokojny przejazd do Fez i poszukiwania kartonu na rower. Dzięki pomocy Mohameda, maniaka dobrych rowerów, udało mi się spakować sprzęt. Ostatni marokański zachód słońca oglądałem na wzgórzach na północ od miasta.
„Za dużo też miałem w głowie, masa wrażeń i emocji z ostatnich 2 tygodni przelewała się w moich myślach. Pewnie jeszcze minie trochę czasu zanim to wszystko przeprocesuję.”










Podsumowanie:
Maroko jest piękne, ale najlepsze na gravela. Drogi różnorodne, czasem asfalt nagle się kończy i zaczyna się nieoczekiwany offroad. Ludzie są otwarci i gościnni, choć różnice kulturowe bywają zaskakujące. Na minus – bałagan i śmieci przy drogach. Pomimo trudów, natura Maroko zachwyca i wynagradza każdą niedogodność. Chętnie tu wrócę, bo jeszcze dużo do zobaczenia.
Tekst: Adam Kolarski
Zdjęcia: Adam Kolarski