Skip to main content

Spokojnie! Sorrentino jest tu tylko pretekstem. Nie będzie o gravelowych bon vivantach, tylko o GravON: 3 Countries — Górach Izerskich, polskich i czeskich. O dzikich ścieżkach Gór Łużyckich i o skalnych katedrach Parków Narodowych czeskiej i saksońskiej Szwajcarii. Trzy kraje. 410 kilometrów i 6800 metrów wspinaczki — pod górę świata, który wygląda dokładnie tak, jak powinien, gdyby ktoś miał odwagę zaprojektować go od nowa. Świata Wielkiego Piękna.

Onlyfans

Robienie nowych wyścigów gravelowych w Polsce jest trochę jak pornografia. Dają szybką satysfakcję (orgom w szczególności), ale kiedy człowiek potem o tym myśli, robi mu się trochę wstyd, że dał się na to nabrać. Pętla dookoła spierdolina, marketingowa kalka i garść buzzwordów, że szutry premium, leśne dukty. Do tego barista z dripperem, single origin z Etiopii, after w stodole z kraftem browaru, którego nikt nie zna, ale każdy mówi, dobry. GPX, czapeczka, fakturka vat, lista startowa pełna. Trasa wasza.

Kluczem jest słowo nowych, bo mam tu śmiałą hipotezę, że ilośc miejsc w Polsce z szutrem premium się wyczerpała. Nie ma miejsca, a stawiam orzechy nad dolary, że ilość szutrów premium w ładnych miejscach wyczerpała się już dawno.

Ja pierdole, jaka piękna ta planeta

GravON: 3 Countries to impreza nowa, ale od pierwszego do ostatniego kilometra czuć, że organizator wie, co to znaczy napisać trasę, która nie jest tylko liczbą kilometrów w Garminie.

Polskie i czeskie Izery, góry które uzależniają. Gravelowa mekka miękko falująca, rozpięta między niebem a wiosną na polanach.

Góry Łużyckie, niezwykły i cały czas nieodkryty fragment Sudetów, wciśnięty między Polskę, Czechy i Niemcy. Mieszanka bukowo-jodłowych lasów, skał metamorficznych i bazaltowych kolumn.

I crème de la crème GravON 3C: czeska i saksońska Szwajcaria. Labirynt baszt, iglic, wąwozów i naturalnych bram, ubrany w dwa Parki Narodowe.

Każde z tych miejsc, mogłoby być oddzielna sceną epickiej rundy, tutaj doświadczyliśmy tego wszystkiego podczas jednej imprezy. Wielkie piękno!

Kytlice – stolica knedla i piwa

Musisz wiedzieć, drogi Czytelniku (albo Czytelniczko), że 3C to nie był zwykły wyścig. To znaczy — był, ale nie taki od startu do mety bez przerwy. Ze względu na przeprawę promową na Łabie (237. kilometr trasy, Stadt Wehlen — prom nie kursuje nocą) całość dystansu została podzielona na dwa odcinki.

Najpierw Prolog — 127 kilometrów z metą w czeskich Kytlicach. Potem część druga: 277 kilometrów, aż do mety na Polanie Jakuszyckiej. Dwa odcinki jednego serialu o nazwie 3C. Czas zatrzymany po dotarciu do Kytlic. Znaczy — etapówka. I bardzo dobrze!

Organizator zasłużył tu na wysokie noty, bo wszystko było ogarnięte perfekcyjnie. Wyobraźcie sobie: sto gravelowców/gravelówek zakwaterowanych w drewnianych chatkach blisko lasu, a tuż obok — zupełnym przypadkiem zapewne — czeski pensjonat serwujący knedle i piwo.

Domyślacie się, co z tego wyszło? Dokładnie to, o czym teraz myślicie: festiwal integracji! Czas na rozmowy w bajecznie słonecznej scenerii, bez pośpiechu i spoglądania na przesuwające się kropki.

Takie coś to prawdziwy gamechanger dla imprez, które nie są nastawione tylko na gonitwę, ale na to, co w tych całych gravelach jest najważniejsze: budowanie społeczności, dzielenie się emocjami z trasy i biesiadowanie przy ognisku dłużej, niż nakazywał harmonogram startów od szóstej rano na kolejne 277 kilometrów i 4500 metrów w pionie.

Akcja, akcja, akcja!

3C jest szybki, bo jak jest szuter, to premium, a jak nie ma, to jest premium czeski (lub niemiecki) wąski asfalcik. Momentami niedorzecznie dobry. Są też odcinki „Tribute to Carpatia Divide„, żeby tak szybko znowu nie było.

Mariusz Lickiewicz w roli organizatora sentymentalnie zabrał nas momentami na trasę Carpatii, którą wspomina z rozrzewnieniem najwyraźniej, chcąc przelać trochę miłości do „pachulszczyzny”. Można sobie wtedy spokojnie zjeść bułkę z serem halloumi oraz suszonymi pomidorami, siedząc na pniu ściętego drzewa i to bez znacznego uszczerbku w tempie pokonywania takiego odcinka. Ma to sens.

Trudno znaleźć na tej trasie coś naprawdę złego — może z wyjątkiem odcinka zdobywania Jasnej Góry pod Bogatynią, który jest, delikatnie mówiąc, mało przyjemny (mówiąc wprost to padlina jakich mało i kompletny kiep!). Trasa GravOn 3C to obłędny festiwal dobrej jazdy w wyjątkowych miejscach. Nawet jeśli trafi się gorszy fragment, to trwa najwyżej kilka–kilkanaście minut i w skali kilkunastu czy kilkudziesięciu godzin jazdy jest tylko krótkim przerywnikiem między miejscami, które zachwycają bez przerwy.

Komu to potrzebne?

Tegoroczny 3C był imprezą kameralną z limitem miejsc na 100 uczestników. Podobnie jak w przypadku jego starszego brata — GravON: Karkonosze Izery Gravel Race, organizator ma do dyspozycji najmocniejsze karty w postaci trasy, którymi umiejętnie rozgrywa, pozwalając uczestnikom oddać się uczcie jazdy w okolicznościach zupełnie wyjątkowych.

Nie ma tu nachalności i epatowania organizacyjnym rozmachem, festiwalowej aspiracji i rozbuchanej, jarmarczno-festynowej konwencji. Świadczenia pozostają w cieniu głównego dania, jakim jest jazda na rowerze w miejscach które zachwycają tak mocno, że problemem jest obdzielenie emocjami towarzystwa z którym w danym momencie masz okazję podróżować.

Czuć tu ducha Bohemian Border Bash Race — imprezy, która już na pierwszy rzut oka nie wygląda na rurki z kremem. Ale GravON: 3C idzie swoją własną ścieżką: stawia na trasę przyjazną i piękną, pozwala na odstępstwa od samowystarczalności (przepaki) w imię dobrej zabawy, daje przestrzeń na integrację (etapówka!) i przede wszystkim serwuje potężną dawkę jazdy, którą pamięta się długo.

Czy potrzebujemy w Polsce kolejnych wyścigów gravelowych? Pewnie nie.
Czy potrzebujemy imprez takich jak GravON: 3C? Zdecydowanie tak!


Tekst: Michał Góźdź
Zdjęcia: Michał Góźdź