/

Góry Kamienne i Rudawy Janowickie – bikepacking na koniec sezonu!

6 minut czytania

Kiedy byłem pierwszy raz w Sudetach, a było to kilkanaście lat temu, podczas studenckiego wypadu, zakochałem się w tamtejszych rejonach po uszy. Być może przez otaczającą to miejsce aurę tajemniczości, być może przez poniemiecką zabudowę, opuszczone pałace, gospodarstwa czy też zróżnicowanie przyrodnicze, zapragnąłem poznawać ten obszar dokładniej.

Sudety na froncie… atmosferycznym

Od jesieni zeszłego roku eksploruję Sudety rowerowo. Moim celem było wyznaczenie maksymalnie przejezdnych gravelem ścieżek, które splotłyby się w zgrabne pętle, zahaczając przy tym przez maksymalną liczbę pasm górskich i miejscowości.
Ostatnimi, które pozostały mi do zobaczenia, były Góry Kamienne, Rudawy Janowickie oraz Góry Wałbrzyskie. Plan powstał już dawno, wytyczyłem z grubsza trasę na mapy.cz, opierając się na ścieżkach rowerowych, drogach pożarowych i intuicji. Zakładałem przejazd około 200 km oraz ok. 3500-4000 m przewyższenia. Plan zakładał 2 dni jazdy oraz spanie w terenie, korzystając z dostępnej infrastruktury (wiaty). Niestety złota polska jesień skończyła się wraz z frontem atmosferycznym, który jak walec przeszedł przez kraj. Mój plan tracił sens, bo gorsze od jeżdżenia w deszczu jest jeżdżenie w deszczu w listopadzie po górach. Prognozy pogody sprawdzałem co godzinę, myśląc o awaryjnych miejscach, w których mogło być przez 2 dni okno pogodowe. Na szczęście pojawiła się nadzieja – w sobotę od 11.00 wg prognoz miało już nie padać.


Tychy od Wałbrzycha dzieli około 280 km oraz ok. 3 h drogi. Zdecydowałem się wyjechać po 6.00, tak żeby w okolicach 9.00 wypatrywać możliwości wyruszenia na szlak. Po dojechaniu na miejsce okazało się, że pogoda jest łaskawsza od prognoz, szybko zmontowałem więc rower i ochoczo zagłębiłem się w Góry Kamienne. Po krótkim, niezbyt wymagającym podjeździe, znalazłem się już na Przełęczy Trzech Dolin, gdzie znajduje się schronisko Andrzejówka. Ze schroniska, w którym dostaniecie pyszne lokalne piwo, wiedzie szlak na najwyższy szczyt Gór Kamiennych – Waligórę (933m), ja jednak pojechałem szlakiem rowerowym, biegnącym dookoła tego szczytu.
Niespecjalnie się śpiesząc, zmagając się z błotnisto-kamienistymi ścieżkami, dotarłem do miejscowości Sokołowsko, nad którą góruje dobrze zachowana ruina budynku Sanatorium dr. Brehmera. Budynek ze swoimi strzelistymi wieżami i arkadami przypomina mi nieco jakiś baśniowy zamek, sama miejscowość – senna, pozbawiona prawie ludzi – robiła na mnie niesamowite wrażenie. Park zdrojowy kilku kuracjuszy, pozamykane kawiarnie i wszechobecny spokój, nadaje temu miejscu niesamowity klimat.

Piwnica pod Zielonym Kotem

Z racji krótkiego dnia, faktu że ścieżki, które na mapie miały być drogami utwardzonymi o dobrej nawierzchni, okazywały się błotnisto-kamienistymi starymi drogami, gdzie średnia prędkość oscylowała w okolicach 10km/h, zdecydowałem się na bieżąco korygować nieco plan jazdy. Porzuciłem leśne objazdy i skupiałem się na najważniejszych punktach wycieczki. Szybko przedostałem się do kolejnej miejscowości, Mieroszów, w którym nie zarejestrowałem nic specjalnie ciekawego, poza dwoma barami, w których planowałem coś zjeść. Do wyboru miałem bar Rampa, a że rampa niespecjalnie kojarzy mi się z dobrym jedzeniem, postawiłem na drugi mieroszowski przybytek – bar o swojskiej nazwie Kuchnia Domowa. Kusiła też Piwnica pod Zielonym Kotem, niestety była zamknięta.

Z Mieroszowa pojechałem dalej, pięknie wijącą się pośród skał Czartowskich i zabudowań, drogą, w kierunku Chełmska Śląskiego, który okazał się odkryciem wyjazdu. Wjechałem od strony, w której przy drodze znajdują się Domy Tkaczy, wybudowane w 1707 roku z inicjatywy Cystersów. A że Cystersi mieli smykałkę do biznesów i budownictwa, postawili piękny kompleks dwunastu, prawie identycznych drewnianych domów, przylegających do siebie. Sam Rynek w Chełmsku Śląskim robi również fantastyczne wrażenie. Całkowicie zachowany, mógłby grać rolę w niejednym filmie z przedwojennych czasów, bez zbędnej charakteryzacji. Czuć, że życie w tej miejscowości płynie powoli, swoim własnym rytmem.

Ultra never die!

Z Chełmska miałem wjechać znowu w góry, jednak słońce nieubłaganie parło w kierunku zachodnim, a ja przeczuwałem, że wpakuję się w grawelowe tarapaty i utknę gdzieś w górach, po kolana w błocie. Pojechałem zatem całkiem przyjemną drogą, będącą elementem rowerowego szlaku Cystersów. W miejscowości Lubawka jak przystało na ultrasa, zahaczyłem o stację Orlen, gdzie nie mogłem odmówić sobie hot doga. Dokonałem szybkich zakupów na wieczór i ruszyłem w kierunku spodziewanego miejsca noclegu – Wiaty pod Bobrzakiem. Pojechałem w kierunku miejscowości Ogorzelec, gdzie przekroczyłem granicę Rudawskiego Parku Krajobrazowego. Na miejsce noclegu dotarłem tuż przed zmrokiem. Wiata okazała się bardzo schludna, czysta i wygodna, w stylu skandynawskim. Jej dach pokryty był darnią, a obok znajdowało się miejsce na ognisko. Korzystając z dobrodziejstw infrastruktury, przyrządziłem kolację i rozpaliłem ogień, w pełni ciesząc się i kontemplując mijający dzień.


Noc była pogodna, bezwietrzna ale dość chłodna. Spanie w pojedynkę na łonie natury, budzi pewien niepokój i trzeba się do tego przyzwyczaić. Początkowo można się poczuć nieswojo, słysząc odgłosy lasu, jednakże z każdym kolejnym wyjazdem jest coraz lepiej. Ja wyspałem się wyśmienicie, ale zimno na zewnątrz śpiwora, nie zachęcało do kontynuacji przygody. Szybkie śniadanie, pakowanie i byłem gotowy na kontynuację jazdy. Na szczęście mogłem się rozgrzać, bo czekał mnie krótki podjazd pod górę.

Przejazd przez Rudawski Park Krajobrazowy rankiem to wspaniałe doświadczenie. Poranne słońce prześwitujące pomiędzy drzewami, wijące się leśne ścieżki. Mgły w dolinach tworzyły niesamowity spektakl. Co chwilę się zatrzymywałem, próbując to wszystko utrwalić na karcie pamięci mojego aparatu.

Nieuchronnie zbliżałem się też do głównego celu dzisiejszego dnia, czyli Kolorowych Jeziorek. Powstały na terenach nieczynnej kopali pirytu, wydobywanego tu od XVIII w. Woda w nich zabarwia się na różne kolory z powodu rozpuszczonych w niej różnych związków mineralnych. Podobno najładniejsze są w ciepłych porach roku. Niestety w dniu, w którym je odwiedziłem, z powodu słabych warunków, nie prezentowały się zbyt atrakcyjnie. Poza tym w okolicy pojawili się masowo turyści. Szybko zrobiłem kilka zdjęć i udałem się w kierunku Kamiennej Góry.

Jest to małe, powiatowe miasteczko, nieco na uboczu głównych szlaków turystycznych. Nie wiem, czy było to spowodowane porą roku, czy końcem sezonu turystycznego, ale wydawało mi się, że miejscowość jest nieco ospała, bez jakiegokolwiek ruchu.

Kamienną górę mieliśmy okazję odwiedzić w tym roku w ramach cyklu Szutermaster:

Po konsultacji z miejscowymi, udało mi się trafić do chyba jedynej otwartej restauracji – Kawiarni u Leszka. Przybytek ten zasługuje na krótki komentarz, bo mimo że w środku jest dość ciasno, pozwolono mi wnieść do lokalu rower. Samo jedzenie było smaczne i w przystępnych cenach. W restauracji też musiałem zastanowić się co dalej. Czas płynął niemiłosiernie, dzień był krótki. A ja musiałem być na godzinę 19.00 z powrotem w domu. Do końca trasy pozostało mi około 45 km przez góry. Zdecydowałem się skrócić trasę i pojechać najkrótszą drogą w kierunku Wałbrzycha.

Przez ten fakt czuję pewien niedosyt wycieczki, ponieważ ominął mnie spory fragment Gór Wałbrzyskich, które zawsze chciałem zwiedzić. Daje mi to jednak pretekst, żeby na wiosnę przyszłego roku wrócić w tamte rejony i kontynuować przygodę.

Powody aby wrócić

Przejechałem tylko niewielką część Gór Kamiennych i Rudaw Janowickich, ale z cała pewnością mogę stwierdzić, że to piękny kawałek nieco zapomnianej Polski. Bardzo urozmaicony, poprzecinany wieloma ścieżkami rowerowymi i szlakami pieszymi. Posiada bogatą historię i jest bardzo atrakcyjny turystycznie. Wart odwiedzenia w każdej porze roku. Ja na pewno tu wrócę.

Miłośnik pistacji i dobrego piwa. Wolny czas, najlepiej spędza w górach, obecnie najczęściej na gravelu. Pasjonat wycieczek rowerowych, bikepackingu i przygód. Jego dewizą życiową jest: jeżdżę na rowerze, żeby móc dużo jeść.

5 1 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Poprzednia hstoria

Cichoooo… na uchoooo, Szeeeepppptttt…rrrr

Następna historia

Broumovské stěny – nudy nie ma!

Ostatnie autora

0
Would love your thoughts, please comment.x