/

I am BADLANDS – Rafał Palowski. Część IV (ostatnia)

5 minut czytania

Oddajemy w ręce czytelników ostatnią część materiału przygotowanego przez Rafała Palowskiego, który ukończył wyścig BADLANDS w 2021 roku. W ramach cyklu, w kolejnych tygodniach opublikowane zostaną następne części – taka forma publikacji podyktowana jest objętością materiału. Całość tworzy kompletny „Przewodnik po ultramaratonie na skraju Europy”.


SPIS TREŚCI (dotychczas w ramach serii ukazały się):

Część pierwsza: Co to za wyścig, czego wymaga i jak się na niego dostać?
Część druga: Karuzela wrażeń
Część trzecia: Tak kończy się ta historia
Część czwarta: Poznaję najważniejszą odpowiedź (czytasz obecnie)

Autor tekstu: Rafał Palowski.
Zdjęcia: Rafał Palowski, Organizator wyścigu.


Dzień 5 – czwartek

Wstałem przed świtem, a w głowie szumiały mi echa emocji poprzedniego wieczoru. Z dobrze znaną mi skrupulatnością, według znanej na pamięć rutyny, zebrałem mój skromny biwaczek, zjadłem posiłek i spakowałem rower. Po raz ostatni naciągnąłem na siebie wymęczony kilometrami strój, ponownie poczułem wilgoć nieschnących od trzech dni rękawiczek i postawiłem pierwszy krok w ostatni etap tego wyścigu. Zacząłem podjazd w kierunku Torre de La Vela Blanca, charakterystycznego punktu na zboczu wulkanicznego brzegu, na którym zobaczyłem ogień wschodzącego słońca.

Trans Andalus

Od Almerii przystąpiłem do kolejnego wyzwania: kontynuacja szlaku Trans Andalus, który tym razem z łagodnej nadmorskiej ścieżki zamienił się w szorstki, rozpalony szlak, pełen kamieni wielkości włoskich orzechów, kurzych jaj i ludzkich pięści. Czułem, jak guma leniwie klei się do kolejnych nierówności i metr za metrem wyprowadza mnie w kierunku miasteczka Enix, a następnie minąłem miejscowość Felix. Na tym etapie wyścigu moje ciało było już doskonale przyzwyczajone do tego typu pracy – ani mięśnie, ani stawy nie zgłaszały najmniejszej pretensji do wyciągania się na kolejne metry w górę Jechałem tymi zjawiskowymi serpentynami, cały czas mając po lewej stronie rajski widok na Morze Śródziemne, rozmywające się na linii horyzontu z niebem. Czułem się jak w bajce, a moje myśli urządzały festiwal optymizmu. W wyobraźni tworzyłem widok uczty, którą urządzę sobie z przyjaciółmi po powrocie do kraju, by wyrównać cały wydatek energetyczny. Jak mantrę powtarzałem sobie jednak, aby nie wystrzelać się z dostępnego mi zapasu siły – miałem przecież do przejechania jeszcze ponad 100 km po trudnym górskim terenie. Sumiennie kontynuowałem podjazd, lubując się w tym przyjemnym obciążeniu, które odbierałem raczej jako odpoczynek.


Im bliżej byłem przełęczy La Lagunilla (1498 m n.p.m.), tym mocniej skupiałem się na zaplanowaniu zaopatrzenia na ostatni odcinek. Przede mną już tylko jedna miejscowość, Berja, w której będę mógł zrobić zakupy przed finałowym odcinkiem nocnym. Dzień spędzony na wspinaczce dobiegał końca i miałem coraz mniej czasu na dotarcie do sklepu, ale na moją korzyść zadziałał rozpoczynający się właśnie długi zjazd. Podobnie jak pędziłem asfaltami po pokonaniu Calar Alto, tak teraz gnałem w dół szutrowymi zawijasami, łącząc siły z nieustraszonym rowerem. Co zaplanowane było na 2,5 godziny, przejechałem w niecałe 70 minut, docierając do sklepu na 20 minut przed zamknięciem. Uniesiony radością, kupiłem sobie kolację i przystąpiłem do półtoragodzinnego odpoczynku na ławce w bocznej uliczce.
Byłem dostatecznie zdeterminowany, żeby nie zaprzątać sobie głowy większymi smutkami. Martwiłem się w zasadzie tylko o jedno: migająca dioda wskaźnika energii w lampce nocnej sygnalizowała alarmująco niski poziom baterii. Spodziewałem się, że została mi maksymalnie godzina światła, co nie wróżyło dobrze jeździe przez noc. Trudno, najwyżej dojadę tak daleko, aż światło zgaśnie, po czym prześpię się do rana.


Godzinę później na trasie zdarzył się cud. Wskaźnik baterii zabłysnął dwiema diodami, informując o 60-proc. zapasie energii. Czy była to kwestia spadku temperatury powietrza, czy delikatne przesunięcie się ogniw i „złapanie” styków, tego nie wiem, ale dzięki temu mogłem z pełną mocą błysnąć na szlak przede mną i przyspieszyć na tyle, na ile nogi pozwalały.
Jazda przez noc nie stanowiła wielkiej rozrywki. Przemieszczałem się po wąskiej przestrzeni wykrojonej z rzeczywistości ostrym kręgiem światła i tylko tyle składało się na mój ówczesny świat. Nie widziałem dużej skali, nie podziwiałem krajobrazów wokół mnie. Skupiony byłem jedynie na tych kilkudziesięciu metrach w przód i brnąłem przez nie jak w transie. Nie pamiętam przez to wielu szczegółów. Wiem, że mijałem zaporę wodną, że wzbudziłem rozpacz i zdziwienie kierowcy samochodu, który zatrzymawszy się na drodze i zapytawszy, co ja najlepszego robię, chlasnął się otwartą dłonią w czoło, słysząc o moim planie, i szybko odjechał, jakby uciekając od obłąkańca. Pamiętam, że w połowie stromego podjazdu serwowałem sobie gorącą herbatę, prawdziwy cud utrzymujący mnie wtedy przy siłach. Zasnąłem niechcący, owinięty niedbale śpiworem i zły na siebie obudziłem się po godzinie. Wyrzuciłem w krzaki całą porcję ciepłego dania, bo mój organizm nie chciał już żadnego pokarmu. Kląłem i złorzeczyłem na podjazdy zmuszające mnie do pchania roweru i na dzikie zjazdy pokonywane przy pełnym zaciśnięciu hamulców. Drżałem z zimna na zjeździe i płakałem z bólu wywołanego mrozem, gdy w środku nocy trafiłem do zanurzonej w pełnej mgieł, wilgotnej dolinie miejscowości Cadiar…


Co dalej?
BADLANDS odpuścił na ostatniej prostce, czy trzymał za gardło do samego końca?

Finisz tej historii znajdziecie w ebooku „I am BADLANDS.
Kompletny przewodnik po ultramaratonie na skraju Europy” dostępnym nieodpłatnie tutaj: https://bit.ly/IamBADLANDS


Poza relacją z ostatniego dnia wyścigu znajdziecie w nim:

• rozszerzony opis wydarzeń dzień po dniu (zostawiłem parę smaczków dla dociekliwych)

• rozszerzony opis przygotowań, w tym pełną listę wyposażenia z komentarzem

• ocena każdego omawianego tematu i wnioski do zapamiętania przed kolejnym startem

Czeka na was niemal osiemdziesiąt stron rzetelnego opracowania tematu i pięknych zdjęć. Przewodnik ten napisałem tak, aby był uniwersalnie pomocny.

Jeżeli macie pytania, sugestie albo chcecie przybić wirtualną piątkę z autorem, Rafał jest dostępny pod adresami:

mail: rafal@lesovik.eu
fb: Rafał Lesovik Palowski
inista: @tripaloski.co

Projektant wyposażenia biwakowego, popularyzator hamakowania jako sposobu na zbliżenie się do Natury, twórca marki LESOVIK. Od podstawówki nierozerwalnie złączony z outdoorem. Aktualnie po czubek głowy zanużony w bikepackingu, także w wydaniu ultra.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Poprzednia hstoria

Wymyśliliśmy sobie wycieczkę…

Następna historia

Nowy Trek Checkpoint Driftless ALR 5 posiada napęd 1x i teleskopową sztycę

Ostatnie autora

0
Would love your thoughts, please comment.x