/

Wataha Ultra Race – relacja z imprezy

6 minut czytania

W miniony weekend wzięliśmy udział w pierwszej imprezie gravelowej tego sezonu – Wataha Ultra Race. W redakcyjnym składzie ETNH, przejechaliśmy oba warianty trasy zawodów – dystans długi 223 kilometry ukończył Piotr Wierzbowski, a dystans krótki liczący 124 kilometry Michał Góźdź. 

Wyścig przebiegający przez tereny Wysoczyzny Łódzkiej, nazwany przez samych organizatorów ultra-extreme, był inauguracją sezonu w kalendarzu 2022, pierwszą próbą gravelowego ścigania się w zimie i jednocześnie debiutem samych orgów. Dużo jak na jedną imprezę.

Teraz prędko, zanim dotrze do nas że to bez sensu

Jeżdżenie na gravelu zimą, to nie jest prosta sprawa. Jeżdżenie na gravelu zimą długich dystansów w terenie, to już sprawa bardzo poważna. To nie tak, żę się nie da. Jeszcze kilka dni temu przeżywaliśmy bombardowanie Stravy wpisami #festive500 i okazywało się, że frakcja walki z sałatką jarzynową jest całkiem liczna. Ale co innego cierpieć na własnoręcznie narysowanej trasie podczas festive, a co innego, na zadanej przez orga, terenowej trasie w formule wyścigowej. Szalenie estetyczna i spójna graficznie strona zawodów obiecywała wiele, wiadomka – achy i ochy. Leśne dukty, wiecznie zielone lasy iglaste porośnięte mchem, leśne polany, dąbrowy świetliste i buczyny monumentalne niczym gotyckie katedry. Unikalna trasa „z lasu do lasu”, minimum cywilizacji, maksimum gravelowej frajdy. Jak zwykle powiedzieliśmy “sprawdzam”!

Sojusznicy zadbanych gravelowych tras kontratakują

Po zjechaniu z A2 na wysokości Strykowa, kiedy jedziesz w kierunku Łodzi, jest tak brzydko, że pękają oczy. Mijane pstrokate bilboardy z wizualizacjami nabijanych na szaszłyki cebul, zachęcają do stołowania się w przydrożnych auto-restauracjach. Zardzewiałe szyldy sugerują, aby to właśnie w auto-warsztacie Mirex zregenerować swoją maglownice. Kebab Fenix Express, rozświetlony niczym Las Vegas, wciśnięty pomiędzy parking TIR i stacje benzynowe kusi największą ilością mięsa w mięsie. Zanim dotarliśmy do bazy zawodów – hotelu Agat, wpisującego się w ten klimat, moje obawy o to, czy Wysoczyzna Łódzka “udźwignie” najpiękniejsze otwarcie sezonu, sięgały zenitu. Ale przejdźmy do faktów.

Na dwa dni przed zawodami uczestnicy na skrzynki mailowe otrzymali pokaźną dawkę wiedzy co ich czeka. Komunikat startowy brzmiał konkretnie i rzeczowo. Organizator w ramach pakietu startowego (koszt udziału to 300 zł) zadbał o bezpłatny parking dla zawodników, chronione i zamykane wyznaczone miejsce do przechowywania rowerów, myjkę z ciepłą wodą do ogarnięcia syfu po wyścigu, prysznice w hotelowych pokojach dla osób NIE będących gośćmi hotelu. Do tego samochód wsparcia i dobry kontakt niezależnie od wybranego kanału komunikacji. W pakietach startowych, zapakowanych w worki-plecaki z logo Watahy, znalazły się naklejki na rower i na depozyt, zimowa maska kolarska (pół-kominiarkę), folia NRC, przekąski energetyczne, numer startowy na rower + „trytki”, tracker GPS oraz 2 kupony – na “pasta party” w przeddzień startu oraz posiłek regeneracyjny po wyścigu. Uznajmy, to za złoty standard –  minimum, ze spełnieniem którego nadal niektórzy organizatorzy mają problemu. Tutaj pierwsze wrażenie na medal. Brawo!

Realia styczniowego terminu zawodów Wataha Ultra Race zmusiły Organizatorów do szeregu zabiegów, aby przygotować się na różne warianty pogodowe – data nie była przypadkowa, historycznie, to ostatni termin przed śnieżną zimą w tym rejonie. Jednak historia swoje, a pogoda swoje. Trasa musiała być tak ułożona, aby była przejezdna śniegu, zaspach, srogim mrozie, zamieci, ale też i niespodziewanej wiośnie i roztopach. 

Trasy faktycznie były dwie, 220 i 124 km. Podczas zapisów, ani nawet startu, nie deklarowało się, który wariant jedziemy. Decyzję czy długo czy krótko, podejmowaliśmy na 59 kilometrze trasy, w zależności od panujących warunków, odporności na temperaturę, samopoczucia czy dyspozycji dnia. Wybierając wariant krótki, ścinało się asfaltowym łącznikiem dużą pętlę wskakując na jej ostatnie 50 kilometrów. Ten doskonały wymyk, pozwalał w przypadku apokalipsy zimy, na ukończenie zawodów, kiedy jazda ponad 200 kilometrów byłaby wyzwaniem prawdziwie niebezpiecznym.

Kameralne imprezy (Wataha miała limit 50 uczestników) mają to do siebie, że są kameralne i można pozwolić sobie na robienie pewnych rzeczy, które nie przejdą na masowych. Byłaby rozpierducha i chaos, gdyby pozwolić zawodnikom startować o której chcą, byleby nie wcześniej niż o 7 i nie później niż o 8:30. A ta była kameralna właśnie. 

Ultra never die!

W styczniu o 7:10 jest jeszcze ciemno. Czerwona łuna wschodu słońca oddziela noc o dnia. Minus 7 stopni z perspektywą dojścia do minus 2. Idealnie. Po starcie, zaraz za furtką bazy wrzuceni zostajemy w leśne single, pędzimy o lampkach pomiędzy drzewami, a potem jest już jeszcze lepiej. Euforyczny stan “wyścigu” trwa przez pierwsze kilkadziesiąt kilometrów. Nie czujemy nawet zimna. Nie przeszkadza nam lodowate powietrze, łamiące się tafle lodu zamarzniętych kałuż na leśnych drogach, ani nawet zamykane co chwila przejazdy kolejowe. Robimy miliony zdjęć, jeszcze więcej materiału video. O żadnym ściganiu nie ma już mowy. “Mamy czas? Mamy!”.

Trasa Wataha Ultra Race 2022 jest szybka, urozmaicona, świetnie oddaje pojęcie gravelowego ścigania. Dużo dobrej jakości gravelowych autostrad, szerokie, proste pożarowe drogi przez lasy, wijące się białe szutry przez parki krajobrazowe i rezerwaty.

Są też dąbrowy świetliste. Obiecywali i były. Dobry balans między odcinkami terenowymi, a asfaltami. Single? A jakże! Ale takie przyjemnie, płynne, kiedy lecisz po lesie bokiem, śnieg zmieszany ze ściółką idealnie tłumi wszelkie odgłosy twojej obecności. Ulepy i ujeby? Też były, ale minimum, może kilka kilometrów całości. Obawy o to, że organizatorzy uznają zmrożone polne drogi naznaczone sprzętem rolniczym gravelowymi, okazały się bezpodstawne. To była przemyślana, dobrze wyznaczona, objechana i sprawdzona trasa. Dopasowana do terminu imprezy, przy sprzyjających warunkach jakie mieliśmy bardzo szybka. 


Zimowe ściganie wymaga dużo większej rozwagi w wyborze ciuchów, ekwipunku, dobrej szkoły picia i jedzenia. O ile dystans krótki, 124km można nazwać sobotnią rundą, to 220km, oznaczało jazdę po zmroku, spadek temperatury i wyzwanie na miarę prawdziwego ultra – wszak w zimie kilometry liczą się podwójnie. Wszyscy, którzy podjęli się pełnego wyzwania, doświadczyli zapowiadanego ultra-extreme. Tak przynajmniej wyglądali na mecie. 


Termin to strzał w 10! Gdyby ta impreza była w sezonie, w lipcu dajmy na to, byłaby kolejną, dobrze zorganizowaną gravelową imprezą jakich wiele w kalendarzu.


Dodajmy, lokalizacyjnie mało atrakcyjną, bo kto chce jeździć w sezonie po lasach pod Łodzią, skoro są góry i te wszytskie inne fajne miejsca. A tak… styczeń. Wszyscy już głodni ścigania, nawet jeśli nie na serio, to jako pretekst do  spotkania. Po to, aby poczuć wyścigową rutynę, poimprezować i ogłosić światu, że jest się zimowym ultrasem.

Zamiast podsumowania. 

W minionym roku kalendarze gravelowych wyścigów eksplodowały. Co tydzień ogłaszane były nowe zawody i terminy. Mimo tej obfitości, debiutanckie imprezy często rozmijały się z oczekiwaniami, czy to przez wpadki organizacyjne lub błędną definicję gravelowego ścigania. Na przykładzie Wataha Ultra Race widać, że nadal na rynku jest miejsce dla nowych, odważnie szukających unikalnej wartości dla swoich klientów. Niszy, którą można wypełnić. 

Dla bardzo dobrze zorganizowanych imprez, gdzie ścigamy się po gravelowych trasach, przed startem i po minięciu linii mety dzieją się same dobre rzeczy. Gdzie pasja spotykanych ludzi zaraża, a atmosfera kipi od serdeczności – dla takich imprez zawsze znajdzie się miejsce. A taką właśnie jest Wataha Ultra Race! O takie otwarcie sezonu nic nie robiłem!


Za:

  • Przemyślana formuła zimowej imprezy
  • Bardzo dobra organizacja
  • Trasa
  • Atmosfera
  • Nagrody na TOP3 każdej kategorii 

Do poprawy:

  • Tracking zawodników by dotmaker.eu – mało przyjazny UX i z duże opóźnienia (wygląda to na takie wczesne MVP, które trafiło na produkcję – sorry Olek. P.)
  • Brak ostatecznych wyników na www – nadal nie wiemy ilu ukończyło i z jakim czasem (jeśli to kogoś interesuje).


Trzy najszybsze Wilki Wataha Ultra Race – Zima 200:
1. Elders Rust [32]: 8h 22m
2. Grzegorz Jemioło [33]: 8h 58m 17s
3. Michał Jemioło [34]: 8h 58m 18s

Trzy najszybsze Wilki Wataha Ultra Race – Zima 100:
1. Mateusz Fijas [35]: 4h 51m
2. Tomasz Zaleśny [43]: 5h 19m
3. Michał Góźdź [69]: 6h 23m

Trzy najszybsze Wilczyce Wataha Ultra Race – Zima 100:
1. Dorota Juranek [07]: 6h 40m
2. Agnieszka Kopeć [11]: 7h 19m 42s
3. Beata Pospiszył [06]: 7h 19m 43s

Wyniki na podstawie informacji przesłanej przez Organizatora.

Redaktor naczelny Magazynu ETNH.

Brzmi poważnie! Od 20 lat inspiruje do podróżowania po górach. Inicjator polskiej sceny enduro, obecnie pasjonat graveli, wyścigów ultra i bikepackingu. Stale trzymający rękę na pulsie aktualnych trendów.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Poprzednia hstoria

Piotr Wierzbowski – witamy w ETNH!

Następna historia

Don’t mess with Texas!

Ostatnie autora

0
Would love your thoughts, please comment.x