1916 i Bílá Desná
Akcja dzieje się bardzo szybko. Około 15:30 zapora wodna na rzece Bílá Desná zaczyna przesiąkać, o 15:55 woda już mocno tryska przez szczeliny w ogromnej hydrotechnicznej konstrukcji, a o 16:45 zapora poddaje się całkowicie. Uwolnione 300 000 metrów sześciennych wody, tworzy 13 metrową falę, która sieje całkowite spustoszenie w wąskiej dolinie. Waląca w dół woda uwalnia energię 900 GJ, a to mniej więcej tyle, ile wytwarza w ciągu 15 minut pracująca pełną mocą elektrownia atomowa w czeskim Temelinie. To kataklizm.
Mościmy się na noc w hamakach rozwieszonych na mocno opadającym w kierunku niewielkiej już dzisiaj rzeki zboczu doliny. O tragedii z 1916 roku, przypomina jedynie rozwieszona między drzewami lina, pokazująca jak wysoka była fala. 13 metrów, to bardzo wysoko.
Nad czeską stroną Gór Izerskich jest noc z milionem gwiazd. Dzisiaj Bílá Desná nikomu nie wyrządzi już krzywdy.
Dziewczyny, aperol vs piwo i cebula!
Podobno wszystkie wielkie przygody zaczynają się od podróży pociągiem. IC z Wrocławia do Jeleniej Góry, nie ma w sobie nic z przygody. Czyste, klimatyzowane wagony, sterylne przestrzenie do przewozu rowerów. Żadnego ścisku, walki o miejsca i przepychania się z obładowanymi apidurami rowerami.
Przed chwilą, na peronie zostawiliśmy słoneczny Wrocław. Pierwszy ciepły dzień lata. Dziewczyny w letnich sukienkach, pękate kieliszki z aperolem. Plan na kolejne 4 dni mamy ambitny, przejechać przez polskie i czeskie Izery, potem czeskie Karkonosze, Adršpach, Broumovské Stěny. Wrócić na chwilę do Polski na Góry Stołowe i potem znowu Czechy i Orlické hory. Wszystko to w dobrym stylu. Jeździmy mocno, śpimy w terenie. Do tego dużo czeskiego piwa i cebuli. Bikepacking znaczy!
Dzień 1: Izery polskie i czeskie
Z Jeleniej Góry wymykamy się zanim jeszcze się obudzi. Nieoczywistą trasą, częściowo przez Dolinę Bobru, kierujemy się do Szklarskiej Poręby. Ominiemy ją i pojedziemy dalej, przeskakując na trawers w kierunku Stogu Izerskiego. Chcemy jak najszybciej znaleźć się w górach, najlepiej po czeskiej stronie.
O Górach Izerskiech jako wybitnej miejscówce na gravela, napisano w tym roku już dużo. To doskonałe gravelowe góry, nawet dla początkujących. Duża sieć szlaków rowerowych, które zimą pokrywają się ze szlakami do narciarstwa biegowego, pozwala planować bez ryzyka tarapatów, trasy z szutrami premum. Są na tyle duże, aby starczyło ich na kilka dni przygody, jeśli chcemy jeździć po okolicy i na tyle kompaktowe, że logistyka jednodniowego wypadu również nie stanowi problemu.
Świetnie też nadają się, do opowiadania historii – Gross Izer/Wielka Izera, 400 lenia osada, której już nie ma. Bliskość granicy, która kiedyś była czymś więcej niż mostem nad Izerą. Sporo niemieckich tekstów z niepokojącą czcionką po czeskiej stronie. Tajemnice do odkrycia. Po to przecież jeździ się w góry. Aby opowiadać historie.
Przemykamy obok Chatki Górzystów, nawet się nie zatrzymując – w Polsce trwa długi weekend i już od rana pod wejściem jest jak w ulu. Bliskość granicy i wizja czeskich uciech w Dolinie Izery pozwala nam bez poczucia straty, ominąć kultowe naleśniki.
Czeskie Izery, to zupełnie inne góry, niż te po polskiej stronie. Dla ciekawych, polecam zgłębić arcyciekawą historię tego miejsca. Dlaczego po czeskiej stronie osada Jizerka, to kilkadziesiąt dobrze zachowanych domów, a z polskiej Wielkiej Izery, przetrwał do dziś tylko jeden budynek – dawna szkoła, w której dzisiaj mieści się właśnie Chatka Górzystów.
Znamy trochę tych historii, ale skracając do najważniejszego tematu czeskiej strony – jedziemy już od samego rana, mamy w nogach 80 kilometrów i 1500 metrów podjazdu. Czas na piwo, knedle i gulasz! Po to tu jedziemy przecież!
Do końca już dnia będziemy podróżować w ciszy, sycąc oczy krajobrazem. Przed zmrokiem docieramy na biwak. Miejsce przy rzece Bílá Desná, gdzie prawie 100 lat temu rozegrał się dramat, o którym wspominałem na wstępie.
Dzień 2: Czeskie Karkonosze
Spanie w hamakach nad górską rzeką, to jedno z tych przeżyć na jakie trzeba sobie zapracować, ale zdecydowanie warto. Mgły podnoszące się znad tafli wody, zmurszałe kamienie i biała piana kotłującej się rzeki. Do tego obrazka brakuje tylko Łukasza w ogromnych gumowcach-ogrodniczkach, stojącego pośrodku rzeki z wędką i łowiącego na muchę. Przesada. Wiem.
Czeskie Karkonosze są ogromne, kupa jazdy przed nami tego dnia, dlatego zwijamy szybko biwak, po lekkim śniadaniu ruszamy na dogrywkę pod sklepem w pierwszej wsi. Nic tak nie smakuje, jak zimne piwo na schodach pod sklepem. Łapczywie łapiemy pierwsze słońce, którego próżno było szukać w zacienionej dolinie.
Tego dnia spędzimy większość czasu w granicach Parku Narodowego po zachodniej części pasma czeskich Karkonoszy, rozciągającej się między Špindlerůwym Mlýnem, Harrachovem i Rokytnicami nad Jizerou. Zobaczymy tam wszystko to, co najlepsze w Karkonoszach: kotły polodowcowe, wielkie wodospady, rozległe łąki wysokogórskie i ostańce skalne o zachodzie słońca.
Będąc już w Špindlerůwym Mlýnie, mimo że nocleg planujemy kilka kilometrów dalej, decydujemy się jeszcze na bonusową rundę w górę. 590 metrów w pionie podjazdu na piwo do Špindlerovej boudy, graniczącej z polskim schroniskiem Odrodzenie. Oczywiście nie piwo, a Dolina Łaby jest celem. To jeden z największych kotłów polodowcowych w Karkonoszach. Ogrom pionowych ścian otaczających dolinę z 3 stron i to stamtąd pochodzą głownie te mało gravelowe odcinki.
Czeska strona Karkonoszy jest wybitnie gravelowa, jeśli tylko poruszacie się po wyznaczonych dla ruchu rowerowego trasach.
Dzień 3: Karkonosze, Adršpach, Broumovské Stěny
Zalety wożenia ze sobą sprzętu biwakowego i spania na szlaku (lub z bezpośrednim sąsiedztwie) dostrzega się najczęściej o poranku. Wieczorem i tak niewiele widać, co innego jednak rano. Podczas sekwencji przygotowywania kawy z aeropresu, owsianki i raczenia się czeską śliwowicą, kontemplujemy okoliczności przyrody i doskonały wybór.
Polana położona jest tuż przy górskim potoku Bílé Labe. To dopływ Łaby, który łączy się nurtem głównej rzeki tuż przed Špindlerůwym Mlýnem. Słońce operuje tutaj od samego rana, skutecznie zachęcając do pozostania na dłużej w tym miejscu. Mamy czas.
Zostało nam około 60 kilometrów trawersu czeskiej strony Karkonoszy. Mimo że jesteśmy od wczoraj rana, praktycznie cały czas w Parku Narodowym, gęsta sieć świetnie utrzymanych (często asfaltowych) tras rowerowych, ani na chwile nie daje się nudzić i pozwala sprawnie poruszać się naprzód.
Kulminacyjnym momentem będzie Černá hora, góra zlepiona z ośrodkiem narciarskim, położona w cieniu Śnieżki. Potem mocno w dół i zmieniamy klimaty – czas na skalne miasto Adršpach.
Od chwili kiedy przecinamy przygraniczną wieś Bernartice położoną tuż nad Trutnowem (na marginesie, jeśli obok graveli lubicie cisnąć też enduro, to koniecznie powinniście odwiedzić czeskie Whistler, czyli Trutnov Trails), kończymy definitywnie z dużymi górami.
Od teraz podróżować będziemy wspaniale, ale już bez dramatycznych przewyższeń. Zuchwale za to oddajemy się konsumpcji czeskich gulaszy, kartofli, wszystko w akompaniamencie pojenia piwem.
Skalne miasto Adršpach mijamy od północy, kierując się na biwak zaplanowany na kolejnym, czeskim gravelowym złocie – Broumovsku!
O samym Obszarze Chronionego Krajobrazu Broumovsko i co się tam dzieje, możecie przeczytać tutaj.
Dzień 4: Góry Stołowe, Orlické hory
Miny mamy nietęgie. Dzisiaj ostatni dzień. Przeskakujemy zaraz na polską stronę, na szczęście tylko na chwilę. Wciśnięta w powykręcaną na wszystkie strony linię granicy polsko-czeskiej, wieś Pasterka z kiedyś niesamowicie klimatycznym schroniskiem o tej samej nazwie, jest tylko preludium do tego co nas czeka. Przemykamy przez Góry Stołowe, do Dusznik praktycznie z górki.
Rozbici zderzeniem z „niedzielą zamykającą długi weekend w Dusznikach Zdroju”, szybko wracamy w góry. I to jakie. Orlické hory, to pasmo, które samo w sobie może być celem całodniowej wycieczki. Dla nas to ostatnie 50 kilometrów ponownie w Czechach. Po 4 dniach jazdy nie trzeba już nic mówić. Podróżujemy po wspaniałych górach, czerpiąc radość z tej pierwotnej formuły bikepackingu. Na kolejowej stacji w Długopolu Zdroju, mamy poczucie dobrze zrobionej, gravelowej roboty.
Na czym jechać i kiedy?
To nie jest łatwa runda, ale zapewniam, że poza kilkoma mało gravelowymi momentami w Karkonoszach, jest absolutnie przejezdna i najwłaściwszym rowerem do jej pokonania będzie rower z barankiem, szerokimi oponami i miękkimi przełożeniami.
Terminem najlepszym do zrealizowania tej wycieczki będzie okres od czerwca do września, ale oczywiście dużo zależy od pogody w danym momencie i odporności na zimno.
Łukasz Tawkin planując ten transsudecki majstersztyk wyciągnął z 400 kilometrów trasy wszystko co najlepsze, serwując 9 tysięcy metrów tyrania pod górę… ale w siodle. Planując spanie w terenie, zabraliśmy sporo sprzętu, aby spać komfortowo i podróżować z klasą. Minimalizm nie tym razem.
Konkrety wyglądały tak:
Scott Addict Gravel TUNED
Napęd: 1x – 40t przód, kaseta 10-50t
Opony: Pirelli Cinturato Gravel M – 700x45c
Torby: Triglav Hamster, Triglav Packman Classic, Bontranger Adventure Frabe Bag L.
Napęd: 1x – 38t przód, kaseta 10-44t
Opony: Pirelli Cinturato Gravel M – 700x50c
Torby: Apidura Expedition Frame Pack, Apidura Backcountry Top Tube, Apidura Expedition Fork Pack x2, Ortlieb Seat Pack