Skip to main content

Na początek mały disclaimer: nie mieliśmy ambicji ogarnąć całego Bike Expo w pełnej krasie – bo to impreza z rozmachem, przynajmniej jak na nasze, rodzime warunki.

Zamiast biegać z checklistą po wszystkich stoiskach, postawiliśmy na selektywny freestyle: odwiedziliśmy te miejsca i ludzi, którzy albo pokazali coś naprawdę ciekawego, albo mają na koncie niezłe historie… albo po prostu są naszymi ziomkami i wypadało zbić pionę.

Klika wniosków na rozgrzewkę.

Nie czujecie się pewnie w konwencji targowo-ekspozycyjnej? To mamy kilka wniosków na sam początek, które pozwolą nadać kontekst całej imprezie:

  • Jeśli targi rowerowe kojarzą się Wam z korpo-dealami, tajnymi uściskami dłoni i negocjacjami z chińskim producentem silników o 3 centy na sztuce, to spokojnie – Bike Expo to zupełnie inna bajka. Ta impreza to event 100% konsumencki – dla ludzi, którzy rowery kochają, jeżdżą na nich (albo przynajmniej scrollują je na Instagramie) i szukają czegoś, co może niekoniecznie potrzebne, ale fajne. Więc luz, nie trzeba przychodzić z wizytówką, wystarczy z plecakiem i szeroko otwartymi oczami.
  • Największy plus? Strefa testowa. Zadaszona płyta PGE Narodowego (czytaj: zimna jak serce ex) zamieniona w tor testowy, po którym można się przejechać setkami rowerów – od miejskich cargo przez gravelki, kończąc na elektrycznych frankensteinach. I serio, to nie jest tylko pokaz slajdów – można kręcić kółka i oceniać, co buja, a co udaje.
  • Jeśli liczyliście na zagraniczne grube ryby pokroju Speca, Treka czy Canyona – no cóż, może innym razem. Z dużych polskich graczy obecni byli głównie Kross i Romet, reszta stawki to mniejsze, bardziej niszowe marki, które często mają więcej ciekawostek do pokazania niż katalogowi giganci.
  • Nie ma co ukrywać – królem imprezy był oczywiście napęd elektryczny. Prąd wchodzi na salony (i do bagażników SUV-ów) z impetem, a silniki montowane są już wszędzie: w rowerach miejskich, turystycznych, cargo, gravelach, a pewnie i w dziecięcych, tylko jeszcze się nie przyznają. Branża ewidentnie widzi tu przyszłość – bo nie każdy chce się spocić, ale każdy chce wyglądać, jakby mógł.
  • Na marginesie – to całe „Expo” w nazwie jest trochę na wyrost. Bliżej temu wydarzeniu do „targów”, a momentami wręcz do „targowiska”, choć takiego, w którym zamiast czosnku i skarpet są karbonowe koła i fikuśnie pomalowane rowery za 30 tysi.

Nasze TOP 10 sztosów z Bike Expo 2025.

Kolejność? Totalnie przypadkowa. Algorytm selekcji? Już wyjaśniony wcześniej – miks ciekawostek, ludzi z pasją i rzeczy, które po prostu przyciągnęły nasz wzrok (albo miały dobrą kawę na stoisku).

Nie jest to ranking, tylko subiektywna mapa rzeczy, które uznaliśmy za warte uwagi – czyli takich, o których warto pogadać przy piwie… lub na gravelowej przejażdżce.

1. Koloride

Coś co początkowo w internecie wyglądało jak „oho, kolejny polski brand z siermiężnie spawanymi rowerami w dziwacznych kolorkach”, przy bliższym poznaniu nagle wszystko się nie zgadza.

Za Koloride stoją Natalia i Sebastian – duet, który nie tylko wie, co robi, ale robi to z taką pasją i luzem, że człowiek od razu ma ochotę kupić od nich rower… i pójść razem na piwo. Jasne, na targach wszyscy są mili i „z pasją”, ale tutaj ta pasja przekłada się na konkret: duże portfolio (jak na nową markę), dopracowane produkty i jasną wizję rozwoju.

W ofercie mają m.in. elektryka, który wygląda jak nie-elektryk (czyli dokładnie tak, jak powinien), ale największy opad szczęki zafundowały nam dwa tytanowe modele. Szczególnie jeden, drukowany 3D, zbudowany na pełnym SRAM Red XPLR i kołach Zipp 303 XPLR – wyglądał jakby ktoś połączył sci-fi z bikepackingiem i dorzucił szczyptę chcę to teraz. Tytan w wersji swojskiej, bez zbędnego zadęcia – dokładnie tak, jak lubimy.

Serio, jeśli tytan ma duszę, to w Koloride nauczyli się z nią gadać.

2. Stical

Jeśli szukasz najbardziej oczojebnych i pstrokatych toreb bikepackingowych w Polsce – to bingo, znalazłeś. Marka Stical to prawdziwa kolorystyczna masakra, która skutecznie rozwala siatkówki, ale robi to w stylu, za który trudno się obrażać.

Szansa, że o nich słyszałeś, jest raczej nikła – bo choć mają stronę internetową, to w socialach nie istnieją. A w dzisiejszych czasach to jakby nie istnieli wcale. A jednak istnieją – i to całkiem konkretnie.

Za Sticalem stoi Łukasz Gołębiewski, który z gracją przeszedł z szycia dla branży automotive do projektowania toreb dla rowerowych wariatów. I bardzo dobrze – temu mamy kolejną markę, która robi rzeczy po swojemu, z jajem i wyczuciem.

Torebki są szalone, nietypowe, momentami totalnie odklejone – i właśnie w tym tkwi ich urok. Widać tu sporo inspiracji stylem Fish-Ski Designs, ale z własnym twistem i bez kopiowania 1:1. Stical to marka dla tych, którzy nie boją się kolorów i opierdolenia przez córkę, że pożyczasz jej różowy plecak z przedszkola. I serio – jest w tym coś świeżego.

3. Dandy Horse

Czas na chwilę powagi – ale takiej z klasą, bo czarny karbon, szeroki profil i wysoki stożek. Dandy Horse to już stały punkt targowych pielgrzymek. Bo nie dość, że ich koła zawsze chce się pomacać, to jeszcze za każdym razem można zbić piątkę z ekipą, która nie tylko zna się na robocie, ale też potrafi o niej opowiadać tak, że słuchasz z otwartą buzią.

Dandy to nie tylko konkretne dane i technikalia – to też szczypta magii, opowieści o karbonie z duszą i tajemnicach z głębi piast. Mistycyzm spotyka inżynierię i działa to zaskakująco dobrze.

Na dokładkę – na ich stoisku można było podziwiać rowery True Love Cycles. A wiadomo, że obok prawdziwej miłości nie przechodzi się obojętnie. Zwłaszcza gdy ma stalową ramę, klasyczny vibe i stoi na karbonowych kołach od Dandy.

4. Assos

Assos przyciągnął nas jak magnes – i to z dwóch powodów. Po pierwsze: gigantyczna, przewymiarowana grafika Safa Briana jako twarzy marki. To nie przypadek – to wyraźny sygnał, że Assos chce uciec z szufladki marki „dla wyścigowych dentystów i ginekologów” i wskakuje w buty buntownika, z klimatem bardziej underground, hipsterskim i autentycznym.

Czyli – no cóż – w końcu w naszym kierunku.

Po drugie: inżynierowie Assosa odkryli inny kolor niż czarny. Serio. Zmiana klimatu jak El Niño – nagle pojawiły się ciuchy, które mają kolory! I to nie wszystko – Assos wchodzi w temat bikepackingu. Z kim? Z Ortliebem. Tak, tym Ortliebem od pancernych toreb, które przeżyją więcej niż większość związków.

Pierwszy collab już gotowy, a kolejny – o którym jeszcze nie możemy mówić – zapowiada się turbo. Stay tuned.

5. Velo de Ville

Jeśli na Bike Expo była jakaś ekspozycja, która wyglądała jak z katalogu lifestyle’owego, to właśnie Velo de Ville. Najładniej zaaranżowana przestrzeń na całych targach – serio, można by tam było robić sesję do Vogue’a, tylko z rowerami i bez nadęcia. A to zawsze punkt do przodu.

Jeśli jeszcze nie słyszeliście o tej marce, to spokojnie – zaraz usłyszycie. Bo wjechali na expo z takim rozmachem, że aż pachnie dużymi planami i jeszcze większym budżetem. W ofercie głównie rowery elektryczne – miejskie, turystyczne, cargo (takie, co przewiozą dzieci, zakupy i pół mieszkania). Ale znalazło się też miejsce na gravele, w tym jeden żółciutki, który wygląda jakby był stworzony do dojazdów do pracy w garniturze i z nonszalanckim latte w dłoni. Stylówa 10/10.

Bonusowy plot twist? Nie mówią po niemiecku. A wszyscy myśleliśmy, że będą.

6. Gruzo

Gruzowisko stylu i koloru, czyli Gruzo.cc – zomeczki z hałdy, którzy zamiast węgli, sypią na rynek fikuśnie kolorowe hawajskie koszule (i nie tylko) z przeznaczeniem na gravela. Ich stoisko było jednym z najbardziej obleganych miejsc na całym Bike Expo – dobrze, że wpadliśmy tam z samego rana, bo chwilę później zostałyby tylko smutne, puste wieszaki i echo po sprzedanych ananasach.

Serducho rośnie, gdy rowerowa odzieżowa alternatywa dla spandexowych kombinezonów zyska aprobatę i – co ważniejsze – klientów z gotówką.

Za marką stoi Jarek, złoty człowiek, który chyba sam nie do końca przewidział, jak mocno zostanie ograbiony z towaru. Ale dobrze, pasuje nam to – lepszy szturm na stoisko niż przeterminowane bidony w kartonie.

Gruzo? Szacunek.

7. Cinelli

Cinelli to marka z totalnym vibe’em – mieszanka miejskiej kurierki, fixie z lat 2000 i lekkiej psychodelii. I choć w gravelowym świecie powinni świecić jak lampa w nocnym bikepackingu, to wciąż są zaskakująco niedoceniani. Serio, nie rozumiem, czemu jeszcze nie zrobili pełnej inwazji na scenę gravelową, bo przecież ich styl to gotowy przepis na kult.

Na stoisko przyciągnął nas King Zydeco II – flagowy model, ale w konfiguracji, która raczej nie wyglądała jak wyjęta prosto z katalogu. Koła HED, odjechana rama, i ogólny klimat „chcesz to mieć, choć nie wiesz, po co”.

A teraz zakulisowy nius: polski dystrybutor Cinelli nie tylko ogarnia te włoskie cuda, ale jest perspektywa na handel oponami Rene Herse. Tak, tymi Rene Herse, które śnią się po nocach każdemu gravelowcowi z fetyszem na lekkość, balon i klasyczny bieżnik. No i elegancko.

8. Marin

Marin to trochę jak syn koleżanki twojej starej – niby nie chcesz być jego kumplem, ale jak wchodzi do pokoju, to jednak rzucasz okiem. Ta marka od lat robi swoje, bez fajerwerków, ale od czasu do czasu wrzuci coś, co przykuwa uwagę. Na Bike Expo przywieźli rower, który wygląda jak gravel stworzony specjalnie dla twojej mamy – i to nie jest żart, tylko pełnoprawny eksperyment z segmentu „komfort, prostota i zero spiny”.

Problem? To może się udać. Serio. Tylko… dlaczego wciąż malują rowery dla starych ludzi jakby projektował je dział emerytalny Pantone? No bo czemu tylko dzieciaki dostają rowery w kolorach tęczy po LSD. Starzy też chcą mieć różowy rower z limonkowym logiem.

9. Chory Pojeb, czyli Marta Gryczko

Ta dziewczyna, co jeździ więcej niż Ty i Twoi czterej najlepsi kumple razem wzięci

W sekcji spotkań z ciekawymi ludźmi na Bike Expo była prawdziwym objawieniem. Mówiła prosto, szczerze i z taką naturalnością, że momentalnie zgromadziła większą publikę niż emerytowani kolarscy celebryci, którzy są twarzą tej imprezy. Po prostu opowiadała o jeżdżeniu na rowerze, że chciało się słuchać.

Złota dziewczyna, totalnie autentyczna, bez zadęcia – i zdecydowanie jeden z najjaśniejszych punktów całej strefy spotkań i prelekcji na expo!

10. Antymateria

Antymateria totalnie rozwaliła system najlepiej pomalowanym rowerem na całym Bike Expo. Serio – jakby ktoś wziął paletę kolorów, potrząsnął nią jak koktajlem i wylał na ramę z chirurgiczną precyzją. Efekt? Tłum gapiów, zdjęcia, „o jaaaa” co 10 sekund i ogólne zamieszanie jak przy rozdawaniu darmowych batonów proteinowych.

I żeby już domknąć temat oczojebnych kolorków – tak, to działa. Klucz do przyciągania uwagi na targach jest prosty: im więcej kolorów, tym więcej ludzi podchodzi. Minimalizm może i ma klasę, ale tęczowy chaos z połyskiem wygrywa walkę o zainteresowanie.

A Antymateria? Zrobiła to po swojemu. I zrobiła dobrze!