/

Milczenie owiec – Bikepacking przez Wyspy Owcze

17 minut czytania
Robert Gąciarz

Robert Gąciarz

Zwą go Robert vel Garcia. Wydany na świat przez góry i podstępnie zwabiony przez morze, od lat tkwi w tym skomplikowanym układzie sił. Balansuje między miłością pierwotną do szczytów wysokich a uwielbieniem szumu pieniących się fal.

Lekarstwem na okiełznanie tej dwubiegunowej przypadłości są dla niego dwa kółka i obserwacja świata z poziomu rowerowego siodełka.
Uwielbia bikepackingowe wypady solo i chętnie dzieli się swoimi doświadczeniami, pomysłami oraz popełnionymi błędami.

Wyspy Owcze w stylu alpejskim

Jako, że lubię poznawać świat z poziomu rowerowego siodełka nie mogłem się oprzeć pokusie i po kilku dniach planowania byłem gotowy do wyjazdu. W obecnym, postpandemicznym czasie logistyka podróży przypomina złożoną operację wojskową. Testy COVID, kwarantanny, ograniczenia w przemieszczaniu się. To wszystko połączone z ciągle zmieniającymi się przepisami zapewne zniechęciło niejedną osobę do dalekich podróży.

Na szczęście od czerwca 2021 Wyspy Owcze złagodziły restrykcje. Po wykonanym teście RT-PCR na lotnisku Vágar można swobodnie poruszać się po ich terytorium. Niemniej jednak zalecany ( nieobowiązkowy ) jest kolejny test w czwartym dniu pobytu, który można zrobić bezpłatnie w jednym z 4 wyznaczonych punktach.

Plan był dość prosty, przejechać tyle ile się da w czasie 2 tygodni, śpiąc tylko pod namiotem. To wszystko w „stylu alpejskim” czyli na lekko, bez zbędnego bagażu. Zdecydowałem się na rower typu gravel i bardzo kompaktowy ekwipunek.

Nie marnując czasu, po odebraniu bagażu, a bardziej precyzyjnie kartonu, zmontowaniu roweru ruszyłem swoim „barankiem” w trasę. Zależało mi na tym aby w drodze powrotnej nie tracić czasu na szukanie kartonu, w który ponownie zapakuję rower. Znalazłem zatem sklep spożywczy w miejscowości Sorvagur, gdzie bardzo miła pani przechowała dla mnie tekturowe pudło do końca pobytu. Butelka polskiej Żubrówki i Ptasie Mleczko zdecydowanie w tym pomogło :). 

Dzień 1

Niestety dla tych, którzy planują beztroskie biwakowanie w dowolnym miejscu mam złą wiadomość. Na Wyspach Owczych jest to prawnie usankcjonowane i można rozbijać namiot tylko na wyznaczonych do tego polach kempingowych. Lista takich miejsc znajduje się tutaj.

Jest jednak i dobra wiadomość. Z moich obserwacji wynika, że obowiązujący przepis nie stoi na przeszkodzie aby zanocować w innym miejscu, pod warunkiem, że uzgodnimy to z właścicielem gruntu. Jest to zatem dość podobna praktyka jak w większości skandynawskich krajów. Myślę, że większym wyzwaniem jest znalezienie płaskiego skrawka ziemi aniżeli otrzymanie zgody na kemping :).

Zacząłem więc pobyt od takiego „nielegalnego” noclegu, w miejscowości Bøur na wyspie Vágar. Gospodarz bez problemu pozwolił mi spędzić noc na przyległej do jego domu działce i dał dostęp do sanitariatu. Miejsce okazało się idealne na pierwszy nocleg ze względu na bliskość lotniska i przeprawy promowej na wyspę Mykines, mojego celu na dzień następny.

Dzień 2

Po pierwszej, deszczowej nocy pod namiotem obudziło mnie piękne słońce. Pogoda okazała się być idealna, co pozwoliło kontynuować podróż zgodnie z planem. Przejechałem do miejscowości Sørvágur, skąd o godzinie 10:20 odpływa prom na wyspę Mykines.

Bilety trzeba zarezerwować online i jest to koszt 60 DKK w dwie strony. Tutaj szczegóły. 

Strome, spadające prosto do oceanu klify wyspy robią ogromne wrażenie. Niemniejsze wrażenie robią prawie pionowe schody z przystani do wioski, po których trzeba wtargać rower z całym bagażem. Kręta i malownicza ścieżka prowadzi do małej osady. Kilka farerskich domów, bar, który służy za biuro informacji turystycznej i mini sklep. W tym właśnie punkcie należy dokonać opłaty za kemping ( 100 DKK )

Pole znajduje się powyżej kościoła, na małej polanie, blisko strumyka. Oferuje fantastyczny widok na osadę i ocean. W rankingu kempingów na wyspach śmiało mogę zaliczyć to miejsce do najlepszych i najbardziej urokliwych. Toaleta dostępna jest nieodpłatnie w centralnej części wioski, natomiast za prysznic trzeba zapłacić 10 DKK, wrzucając monety do automatu zainstalowanego wewnątrz. Nie ma dostępu do wi-fi. 

Miałem to szczęście, że poza kilkoma mieszkańcami wioski byłem tam kompletnie sam jako turysta. Zrzuciłem wszystkie bagaże i „na lekko” udało mi się nieco poeksplorować nieuczęszczane ścieżki, prowadzące do odległej części wyspy.

Pogoda wieczorem zmieniła się diametralnie, zrobiło się chłodniej, deszczowo i bardzo wietrznie. W nocy obudziły mnie dziwne odgłosy. To owce, które potraktowały mój namiot jako dobrą osłonę przed wiatrem :).

Dzień 3

Porannym promem wróciłem do Sørvágur. Zrobiło się wręcz upalnie, zatem nie marnując czasu ruszyłem w kierunku Gásadalur. Urokliwa wioska, wodospad znany chyba z każdego folderu o Wyspach Owczych i trasa trekkingowa z niesamowitymi widokami. 

Warto wspomnieć, że na mojej drodze pojawił się pierwszy tunel. Do pokonywania tuneli rowerem jeszcze wrócę, bo to dość kontrowersyjny i ciekawy wątek :).  Niemniej jednak, ten konkretny tunel miał na pewno szczególne znaczenie dla mieszkańców wioski, którzy latami żyli odcięci od reszty świata. Wcześniej prowadziła tam tylko kręta, górska ścieżka, która obecnie stanowi atrakcyjną trasę turystyczną.

Po miło spędzonych kilku godzinach i wypitej kawie w jedynej lokalnej restauracji ruszyłem w kierunku Miðvágur. Wiatr nie pozwalał cieszyć się prędkością na zjazdach, bywały momenty kiedy musiałem kręcić pedałami na drodze o kilkuprocentowym nachyleniu aby nie stać w miejscu. 

Po zwiedzeniu okolicy, dotarłem do kolejnego pola kempingowego / hostelu Gilianes. Za 100 DKK można rozbić namiot na bardzo skromnym skrawku zieleni w pobliżu dość ruchliwej drogi. 

Nie jest to wymarzone miejsce na nocleg, ale w zamian oferuje szybkie wi-fi, dostęp do aneksu kuchennego oraz prysznic. 

Dzień 4

Poranek przywitał mnie chłodno i mgliście. Podróż zacząłem w strugach deszczu w towarzystwie silnego wiatru. Moim kolejnym celem było miasteczko Vestmanna, gdzie planowałem nocleg na wyznaczonym kempingu. Przedtem jednak czekała na mnie dość wątpliwa atrakcja w postaci przejazdu przez podmorski tunel o długości 5 km.

Szukałem wcześniej informacji w sieci jak wygląda kwestia przemieszczania się na rowerze przez tunele. Nie znalazłem jednoznacznej odpowiedzi. Na miejscu też usłyszałem sprzeczne opinie na ten temat. 

Nic w tym dziwnego – ruch rowerowy na Wyspach Owczych praktycznie nie istnieje. Trzeba sobie też jasno to powiedzieć – warunki atmosferyczne, ukształtowanie terenu, rzadko rozsiana infrastruktura kempingowa sprawia, że nie jest to rowerowy raj. 

Podjąłem decyzję, że jadę! Odpaliłem silne oświetlenie, założyłem odblaski i ruszyłem pod dnem Atlantyku. Natężenie ruchu było niewielkie więc po kilku minutach oswoiłem się z panującymi warunkami. Tunel jest dobrze oświetlony i posiada wąski chodnik na całej długości. Połowa trasy to zjazd o dość sporym nachyleniu, niestety druga część to solidny podjazd. Przy kiepskiej jakości powietrza, zalegających tam spalinach nie należało to do przyjemności.

Odetchnąłem z ulgą wyjeżdżając na świeże powietrze. Na wyspie Streymoy przywitało mnie nieśmiało słońce. Po dotarciu do Vestmanna czekała na mnie niespodzianka, kemping był zamknięty. Niestety informacje na oficjalnej stronie okazały się nieaktualne. Po krótkiej rozmowie z osobą odpowiedzialną za ten przybytek dowiedziałem się, że informacje faktycznie nie zostały zaktualizowane :).

Potraktowałem to jako rodzaj przyzwolenia na rozbicie namiotu „na dziko” Znalazłem dość ciekawe i ustronne miejsce w pobliżu. 

Późnym popołudniem dojechałem do Gjógv. Trasa okazała się wymagająca, sporo podjazdów, serpentyn przy dość kiepskiej pogodzie. Gęste mgły zasłaniały widok. Kemping usytuowany jest blisko wybrzeża, przez co jest dość wietrznie. 

Miejsce przygotowane jest głównie dla kamperów, z małym placykiem pod kilka namiotów. Koszt 200 DKK z dostępem do sanitariatu, wi-fi, dodatkowo płatnej pralki i suszarki. Opłatę trzeba wnieść w jedynym tam hotelu/guesthousie. Pobierana jest również kaucja 300 DKK za klucz do pomieszczeń sanitarnych. 

W restauracji hotelowej serwowane są lokalne dania i piwo z browaru Föroya Bjór.

 

Dzień 5

Poranna toaleta, śniadanie, kawa i byle na północ. Planowałem kolejny przystanek z noclegiem na polu namiotowym w Klaksvík. Tymczasem moje plany pokrzyżowała informacja, że obiekt został zamknięty. Postanowiłem wydłużyć nieco trasę i przedostać się na wyspę Kalsoy tego samego dnia. Był to weekend, więc sytuację dodatkowo komplikowała mniejsza liczba połączeń promowych. Informacje dotyczące przepraw promowych, rozkład kursów dostępne są tutaj.

Po drodze czekała mnie kolejna przejażdżka podmorskim tunelem, tym razem o długości 6.3 km, z wyspy Eysturoy na Borðoy. Dodatkowo czas naglił aby zdążyć na ostatni prom. To zdecydowanie nie był mój dzień, pogoda również nie pomagała. W pośpiechu nie zwróciłem uwagi na fakt, że wcześniej jest jeszcze jeden, stosunkowo krótki, około 1.5 km stary, bardzo wąski tunel przez górę. Gdy do niego dotarłem, zobaczyłem jak duże jest natężenie ruchu i uzmysłowiłem sobie, że przejazd jest absolutnie wykluczony. Desperacko przeglądając mapę, szukałem alternatywnej drogi ( jest taka ). Zobaczyłem wielkiego pick-upa ze ścianą świateł ostrzegawczych na pace, który skanował czujniki zamontowane w jezdni. Był to pojazd z obsługi technicznej tunelu. Sympatyczny kierowca zaproponował, że będzie moim pilotem i przeprowadzi mnie powoli i bezpiecznie przez tunel. 

Ze sporym zapasem czasu bezpiecznie dotarłem do Klaksvík. Kilkaset metrów od przeprawy promowej na Kalsoy znajduje się biuro informacji turystycznej. Piszę o tym z dwóch powodów – można tam uiścić opłatę za kemping w Mikladalur ( 100 DKK ) oraz skorzystać z bezpłatnego wi-fi i toalety. Co ciekawe, nawet w weekend kiedy biuro jest nieczynne, można wejść do środka i skorzystać z wydzielonej strefy. 

Ostatnim promem przeprawiłem się na Kalsoy ( bilet w dwie strony 40 DKK ). 

Lokalsi określają tę wyspę jako „fujarka”. Zrozumiałem zasadność tej nazwy już po pierwszych kilometrach gdy pojawił się pierwszy tunel, później kolejny, kolejny i kolejny :).

 Dotarłem do kempingu w Mikladalur. Miejsce jest kameralne, z pięknym widokiem. Dostęp do kontenera sanitarnego, brak wi-fi. Za kemping można zapłacić online lub we wcześniej wspomnianym biurze informacji turystycznej w Klaksvík. 

Na całej wyspie nie ma sklepu, do czego trzeba się przygotować. Było to kolejne miejsce gdzie byłem zupełnie sam. Po rozstawieniu namiotu zwiedziłem okolicę i dotarłem do ostatniej osady na wyspie, Trøllanes.

Podróżnik z rowerem

Dzień 6

Następnego dnia wróciłem do Klaksvík. Miasto nie oferuje zbyt wielu atrakcji, natomiast jest tu dobrze zaopatrzony supermarket, gdzie można uzupełnić zapasy. Było dość ciepło i słonecznie więc postanowiłem wykręcić trochę kilometrów kierując się najpierw na wyspę Kunoy, następnie pokonując bardzo widowiskową pętlę na Vidoy. Nie obyło się oczywiście bez kolejnych tuneli. 

Warto zauważyć, że te starsze konstrukcje w górach są bardzo wąskie, gdzie samochody poruszają się „na zakładkę”. Są też pozbawione oświetlenia i dodatkowej wentylacji. Niemniej jednak, po przejechaniu kilkunastu z nich spotkałem na swojej drodze może ze dwa samochody. Wąska przestrzeń wymusza na kierowcach wolną i ostrożną jazdę, co sprawia, że uczestnicy ruchu mają więcej czasu na reakcję. Gdybym miał ocenić poczucie bezpieczeństwa z pozycji rowerzysty, powiedziałbym zdecydowanie, że nowoczesne tunele podmorskie, z dużym natężeniem ruchu trzeba sobie odpuścić! Wszystkie pozostałe, górskie na mniejszych wyspach są natomiast bezpieczne, o ile dysponuje się dobrym oświetleniem. 

Dzień 7

Najbardziej wysunięty na północ jest kemping na wyspie Svínoy. To był oczywisty wybór, przedostałem się tam małym promem M/S Ritan z Hvannasund. Koszt przeprawy to 40 DKK. W czasie jednego dnia, przy dobrej pogodzie, można odwiedzić również malutką wyspę Fugloy. Należy pamiętać, że pogoda w tamtym rejonie jest szczególnie kapryśna i rejsy promu mogą zostać odwołane z godziny na godzinę. Alternatywą są loty śmigłowcem, które na Wyspach Owczych stanowią popularną formę transportu pomiędzy wyspami. Tutaj link do rezerwacji lotu.

Ceny lotów są stosunkowo niskie, oscylują w przedziale 200-300 DKK. 

Kemping na Svínoy był kolejnym miejscem gdzie nie spotkałem żywej duszy. Opłata za dobę wynosi 100 DKK, z dostępem do toalety i dodatkowo płatnym prysznicem ( 10 DKK ). Nie ma wi-fi i prądu. 

Pogoda mocno się załamała, miałem spore obawy czy uda mi się rano wydostać z wyspy. Noc była niespokojna, wiatr szarpał namiotem we wszystkie strony. Na szczęście udało się, choć trzeba przyznać, że to zasługa doświadczonych skipperów, którzy mają wieloletnią praktykę i doskonale opanowali pływanie w tych trudnych warunkach.

Przy okazji warto wspomnieć, że transportując rower promami, dobrze jest mieć jakąś formę zapięcia, taśmy z klamrą, aby zabezpieczyć rower przed niekontrolowanym przemieszczaniem się. Polecam opaskę zaciskową Z LOK, której sam używam i przydaje się w wielu sytuacjach.

Dzień 8

Po raz trzeci wylądowałem w Klaksvík. Po wcześniejszych doświadczeniach z podmorskimi tunelami postanowiłem tym razem oszczędzić sobie zbędnych emocji. Zdecydowałem się na transport autobusowy. Celem była stolica, Tórshavn.  

Autobusy są punktualne, przestronne, z dużą przestrzenią bagażową. Bez problemu wsunąłem rower do bagażnika i przypiąłem go w pozycji leżącej.  Przewóz roweru nie wymaga dodatkowej opłaty. Rozkład jazdy autobusów tutaj.

W oczekiwaniu na autobus odwiedziłem lokalny browar Föroya Bjór, który ma własny sklep i znajduje się tuż przy dworcu autobusowym. Autobusem lini 400 pokonałem  transoceaniczny tunel i wysiadłem w stolicy. 

Zwiedzanie i nieco dłuższy pobyt w Tórshavn zostawiłem sobie na koniec. Kilkadziesiąt metrów od dworca autobusowego znajduje się terminal promowy oraz mała przystań, z której odpływają promy na Nólsoy. Pomyślałem, że będzie to dobra alternatywa do kempingu w stolicy, do którego jeszcze wrócę. Tradycyjnie, koszt przeprawy to 40 DKK, niemniej jednak dla mnie okazał się „rejsem na gapę” a przynajmniej za darmo. Zawiódł terminal płatniczy i podróżujący zostali zwolnieni z opłaty. 

Wyspa znacznie się różni od swoich północnych sióstr. Jest bardziej łagodna, płaska a krajobrazy miejscami przypominają Szkocję czy Walię. W porcie znajduje się biuro informacji turystycznej, w którym trzeba poinformować obsługę o chęci zostania na noc. Kemping jest darmowy, z dostępem do toalety oddalonej o 100m. W barze Maggie’s można podładować telefon i skorzystać z wi-fi, i oczywiście zjeść (fish&chips) oraz kupić alkohol. Jest też przyzwoity sklep spożywczy. Dość płaskie, szutrowe drogi pozwoliły na eksplorację fragmentu wyspy rowerem.

W czasie ostrego zjazdu po kamienistej drodze przebiłem oponę. Co prawda, nie jest to blog rowerowy ani o poradach technicznych, ale warto wskazać, że system opon bezdętkowych/tubeless świetnie się tam sprawdził. Krążące wewnątrz opony mleczko błyskawicznie zasklepiło mały otwór i bez problemu dojechałem do kempingu, gdzie tylko dopompowałem koło. 

Przy tej okazji wspomnę nieco o jakości dróg na wyspach. Większość głównych tras to klasyczny, dobrej jakości asfalt. Drogi w górach, mniejszych miejscowościach, prowadzące do dziewiczych zakątków są mieszanką starego, przerośniętego kępkami trawy asfaltu, szutru, kamieni a w czasie deszczu błota. Warto wziąć to pod uwagę przy wyborze opon.

Dzień 9

Pierwszym promem rano wróciłem ponownie do stolicy, z której ruszyłem dalej do portu Gamlarætt. Moim kolejnym celem była wyspa Sandoy. Poranek był wyjątkowo mglisty, widoczność na drodze spadała do kilku metrów. Towarzyszył mi rzęsisty deszcz. Nie jest to wyjątkowe zjawisko na Wyspach Owczych jak łatwo się domyślić, natomiast zwracam na to uwagę z innego powodu. Ruch na tym odcinku jest obecnie duży, zwłaszcza samochodów ciężarowych, które transportują  materiały budowlane i urobek powstający przy drążeniu nowych tuneli. Pomimo włączonych świateł i odzieży z odblaskami prawie 3 krotnie wylądowałbym w rowie, zepchnięty podmuchem przejeżdzających aut. Gdy zjechałem z przełęczy do portu pogoda się poprawiła i wskoczyłem na prom.

 

Pierwsze wrażenie z Sandoy nie jest najlepsze. Być może to wynik zmęczenia i beznadziejnej pogody, która nie nastrajała optymistycznie. Wyspa wygląda na nieco zaniedbaną, osady ludzkie są wyraźnie opustoszałe. Po kilku przejechanych kilometrach wyszło słońce i wszystko się zmieniło diametralnie. Pojawiła się piękna, pusta droga i niesamowite widoki. Wisienką na torcie jest kilkukilometrowa serpentyna na kraniec wyspy, do osady Dalur. Jeśli można byłoby uznać którąś z odwiedzonych przeze mnie wysp za miejsce przyjazne rowerom to na pewno jest nim Sandoy. Nocleg zaplanowałem we wspomnianym już Dalur, jest tam pole namiotowe z dostępem do toalety, płatnego prysznica ( 10 DKK ), pralki oraz wi-fi. Jest też duży aneks kuchenny z kuchenką i czajnikiem. Jak większość poprzednich miejsc, również i to było zupełnie puste, całe tylko do mojej dyspozycji 🙂

Warto też wspomnieć, że jedyny supermarket znajduje się tuż przy przeprawie promowej na drugim końcu wyspy. Dobrze zatem od razu po zejściu na ląd zrobić tam potrzebne zakupy. 

W miejscowości Sandur jest drugi kemping, lecz chyba od dawna nikt z niego nie korzystał. Miejsce wyglądało na bardzo zaniedbane i brudne. Kontener sanitarny był pełen nieczystości i walających się śmieci.

Dzień 10

O świcie ruszyłem w stronę Skopun, dalej już promem do Gamlarætt. Po drodze odwiedziłem jeszcze małą i bardzo malowniczą wioskę Kirkjubøur. Tam napełniłem bidony i w promieniach słońca już prosto do stolicy. 

Dodam, że woda na Wyspach Owczych jest krystalicznie czysta, o wysokiej jakości. Bez obaw można ją pić prosto z kranu czy też z górskiego potoku. Nie ryzykowałbym tylko czerpania wody przy rozlewiskach w niższych partiach, gdzie pasie się wokół dużo owiec.

Po krótkim czasie znalazłem się raz jeszcze w Tórshavn, tym razem na dłuższą chwilę. Rower zostawiłem w porcie i ruszyłem na spacer przez najstarszą część miasta gdzie, obecnie znajdują się głównie biura instytucji rządowych. 

Dzień 11

Przedostatni już nocleg spędziłem na kempingu, który znajduje się na obrzeżu miasta. Nie jest to już niestety jedno z tych kameralnych i pustych miejsc. Jak w każdej stolicy, nawet taka najmniejsza rządzi się swoimi prawami. Nocleg kosztuje 120 DKK, płatny prysznic ( 10 DKK ) szybkie wi-fi i doskonale wyposażona kuchnia. Lokalizacja pomiędzy główną drogą a brzegiem oceanu = hałas i silne podmuchy wiatru. Goście to głównie turyści ze Skandynawii, Niemiec, podróżujący po wyspach kamperami. Położenie blisko przeprawy promowej na trasie Dania – Wyspy Owcze – Islandia sprawia, że jest znacznie więcej turystów niż w pozostałych miejscach. Pomimo tego, kemping spełnia dobrze swoją funkcję.

Miłym  akcentem na koniec wyprawy było spotkanie z załogą polskiego jachtu SELMA EXPEDITION, wspólna herbata na pokładzie i spora dawka morskich opowieści 🙂

Dzień 12

Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Późnym popołudniem ruszyłem w kierunku Vágar, przeprawiając się autobusem przez tunel. Wysiadłem w miejscowości Sandavágur, skąd ruszyłem dalej rowerem do miejsca gdzie zostawiłem karton na rower. Operacja przebiegła pomyślnie, w udostępnionym mi pomieszczeniu gospodarczym rozkręciłem rower i spakowałem się. Odpadł też problem z poszukiwaniem miejsca na ostatni nocleg ponieważ właścicielka lokalu pozwoliła mi się tam przespać na materacu, a rano podrzuciła mnie lotnisko. 

Podsumowanie

Wyspy Owcze to bez dwóch zdań wyjątkowe miejsce, zachwycające różnorodnością krajobrazów, nieposkromioną naturą i surowym klimatem. Celowo nie skupiałem się w opisie na głównych atrakcjach turystycznych, długich opisach szlaków, kulturze ponieważ wszystko to można znaleść w sieci czy przewodnikach. Przygotowując się do wyjazdu nie znalazłem natomiast żadnych praktycznych informacji w kontekście turystyki rowerowej.  Po niespełna 14 dniach pobytu tam, poruszając się rowerem, korzystając z transportu autobusowego, promów mój licznik rowerowy pokazał 584 km. Nie jest to długi dystans, natomiast uwzględniając tamtejsze warunki atmosferyczne, ukształtowanie terenu i problemy natury logistycznej to zrobiła się z tego dość wymagająca wyprawa.

Jeśli ktoś znajduje w sobie pierwiastek masochisty, po całym dniu kręcenia pedałami po górskich serpentynach, w deszczu, wietrze lubi szukać miejsca gdzie rozbije namiot, z pewnością będzie zachwycony :).

Nagrodą za wszelkie niedogodności podróży są chwile, kiedy pojawia się słońce i można utrwalić takie widoki jak na zdjęciach, które załączyłem. 

INFORMACJE PRAKTYCZNE

Bezpieczeństwo

Bezpieczeństwo ogólne:

– Wyspy Owcze należą do najbezpieczniejszych krajów na świecie, przestępczość pospolita praktycznie nie istnieje. Rower z całym dobytkiem można swobodnie zostawić niemal wszędzie mając pewność, że pozostaną nietknięte.

Bezpieczeństwo na drodze:

– kierowcy nie są przyzwyczajeni do ruchu rowerowego i ciężko przewidzieć ich zachowanie. W małych miejscowościach, farmerzy swoimi pickupami mijali mnie z pełną prędkością na wąskich drogach. Na drogach głównych kierowcy zazwyczaj zwalniali i trzymali dystans.

– owce mogą stanowić spore zagrożenie, i to nie jest żart. Przy zjazdach, gdzie często osiąga się prędkości rzędu 50 km/h i więcej, zderzenie z owcą mogłoby mieć fatalne skutki. Bardzo często pasą się blisko szosy, nerwowo reagując na widok nadjeżdżającego rowerzysty.

– wiatr, który wieje nieustannie. Zmienia się tylko jego kierunek i natężenie. Szczególnie niebezpieczne są porywy wiatru przy zjazdach i uderzenia boczne, przy których łatwo stracić panowanie nad rowerem. 

– tunele, głównie te podmorskie, o których wspominałem w tekście. Przy dużym natężeniu ruchu, na bardzo wąskim skrawku jezdni, po którym można jechać, w hałasie i spalinach bezpieczeństwo rowerzysty jest dość iluzoryczne.

Transport

Wyspy Owcze są dobrze skomunikowane. Łącząc różne środki transportu, można dość sprawnie dostać się praktycznie na każdą wyspę. 

– autobusy to przestronne autokary, bez problemu mieszczą w swoim bagażniku objuczony rower.

– promy stanowią główny rodzaj transportu pomiędzy wyspami. Nawet na te najmniejsze jednostki bez problemu można zabrać rower.

– śmigłowce, warte polecenia szczególnie tym, którzy wcześniej nie mieli okazji na taki przelot. Jest to wyjątkowo tani transport i dostarcza fantastycznych widoków. Oczywiście, rower nie poleci :).

Noclegi i pożywienie

Moim założeniem było korzystanie przez cały wyjazd tylko z namiotu. Jak wspominałem w tekście, ograniczenia prawne zmuszają do korzystania z bardzo ubogiej infrastruktury. To było głównym problemem przy tworzeniu trasy i zachowaniu ciągłości planu.

https://camping.fo/locations Oczywiście pozostaje do wyboru cała baza hoteli, domów czy mieszkań na wynajem. 

Warto regularnie zaglądać do sklepów i uzupełniać zapasy.
W restauracjach dominują potrawy mięsne i ryby. Weganie / wegetarianie muszą się liczyć ze sporymi utrudnieniami przy komponowaniu posiłków.

Redaktor naczelny Magazynu ETNH.

Brzmi poważnie! Od 20 lat inspiruje do podróżowania po górach. Inicjator polskiej sceny enduro, obecnie pasjonat graveli, wyścigów ultra i bikepackingu. Stale trzymający rękę na pulsie aktualnych trendów.

5 6 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Poprzednia hstoria

Wahoo ELEMNT ROAM v2 – TEST

Następna historia

CentrumRowerowe.pl otwiera flagowy sklep w Warszawie!

Ostatnie autora

0
Would love your thoughts, please comment.x