Miałem opowiedzieć, więc proszę! To historia, która nie miała prawa się wydarzyć. Ale czasem warto pomarzyć i spróbować, bo efekty mogą przejść najśmielsze oczekiwania
Kiedy w marcu tego roku Lachlan Morton, pros i mój kolarski idol, jechał non-stop z Monachium do granicy Polski z Ukrainą zbierając pieniądze na ukraińskie ofiary rosyjskiej inwazji, bardzo chciałem do niego dołączyć. Narysowałem trasę, naszykowałem rower, aż w końcu stuknąłem się w głowę i doszedłem do wniosku, że pieniądze, które wydałbym na bilety kolejowe i całą podróż mogę po prostu wpłacić na zbiórkę Mortona. I tak, zamiast łechtać swoje ego, pogodziłem się z faktem, że pewnie nigdy już nie będę miał okazji, by zamienić z Lachlanem choć kilka słów osobiście.
Aż tu nagle, w ten piątek, Lachlan wrzucił na Instagram relację, w której spytał o rekomendacje co robić w Warszawie. Zdębiałem. JAK TO W WARSZAWIE?! Szybko wysłałem skrina do kolegów, z którymi organizujemy syrenkowe aktywności i po kilku chwilach zapadła decyzja: piszemy do niego, przecież w niedzielę jest Dynia CX!
Prawdę mówiąc spodziewałem się, że Lachlan został już zalany propozycjami i naszej wiadomości może nawet nie odczytać. Mimo to w kilku zdaniach opisałem, co ma się dziać w niedzielę, wysłałem parę zdjęć z zeszłego roku i… po chwili przyszła odpowiedź: „love it”. A potem: „where can i get a costume?”
Chciałoby się powiedzieć, że reszta jest już historią, ale to nie do końca prawda, bo kilka godzin później Lachlan spytał, czy może mamy jakieś dwa wolne rowery. Jasne, że tak! Tym samym w niedzielę spotkaliśmy się nie tylko z nim, ale i z jego bratem Gusem, byłym prosem, oraz Keirem, czyli człowiekiem, który towarzyszył Mortonowi w podróży do granicy.
Jak to jest spotkać swojego idola? Szczerze mówiąc to była chyba najprostsza rzecz jaką zrobiłem w życiu Może dlatego, że Lachlan, tak samo jak jego kompani, to ludzie, którzy robiąc tyle dobrego (powód wizyty w Warszawie: przekazanie ukraińskim młodzieżowcom rowerów!), są przy tym kompletnie normalni. To goście, których cieszy jazda na rowerze i kropka. Nie mogłem się napatrzyć tego, jaką radość czerpali z ciśnięcia między drzewami po trasie, której zupełnie nie znali.
Bo tak, próbowałem pokazać im trasę, ale chłopaki z miejsca dali do pieca tak, że gdybym nie krzyknął, że zbliża się „left-hand turn”, pewnie pojechaliby w ogrodzenie Kilka zakrętów dalej Gus faktycznie wylądował na drzewie, a śmiechom nie było końca. Z kolei Keir w wielkiej ekscytacji mówił, że przypina numer startowy pierwszy raz od 7 lat, a potem w trampkach spuścił mi na wyścigu łomot.
Mnie zaś rozpierała autentyczna duma, bo widziałem, jaką frajdę sprawia naszym gościom syrenkowe ściganie. Gościom, którzy na świecie widzieli pewnie niemal wszystko, doświadczyli kolarstwa w najróżniejszych wydaniach, samemu tworząc jego istotną część. Lachlan to zawodnik z World Touru! Po wyścigu trzy razy zbijali ze mną piątki dziękując nam wszystkim za ten szalony poranek. Czy mi się to wszystko przyśniło?!
Otóż nie, Dynia CX wydarzyła się naprawdę, a syrenkowa społeczność wystawiła wyjątkowy spektakl. Ja zaś, to banał, uświadomiłem sobie, że kolarstwo naprawdę łączy i nie ma granic. Jest uniwersalnym sposobem poznawania świata, a jednocześnie każdy ma swój wyjątkowy sposób na czerpanie zeń radości. I tak, zdaję sobie sprawę, że cały ten tekst brzmi jak jakaś afirmacja życia, ale wiecie co? Dokładnie tak powinien brzmieć
CO TO BYŁ ZA DZIEŃ!!
Zobacz także