/

Relacja naszego korespondenta z Polish Bike Tour Bałtyk 600

3 minut czytania

Wizyty nad Bałtykiem kojarzą mi się z dzieciństwem. W latach 80. odwiedzaliśmy latem z rodzicami kołobrzeski „Chalkozyn”, bo tam socjalistyczny kombinat udostępniał pracownikom „wczasy nad morzem”. Na majówkę 2022 r., tym razem w celu innym niż typowo rekreacyjny ;), dotarłem do Szczecina, aby wystartować w „Polish Bike Tour – Bałtyk 600”, czyli pierwszym z cyklu czterech ultramaratonów rowerowych wokół Polski.

Start zaplanowano na godz. 12:00 – dano startującym czas na zjedzenie obiadu i bezstresowe przygotowanie, „kradnąc” jednocześnie pół dnia z pedałowania po trasie. Nic to, bo szczecińska Łasztownia to świetna miejscówka, która od początku nadała klimat imprezie (gdzieś w okolicy jest pomnik Krzysztofa Jarzyny – KMWTW). Organizatorzy poczęstowali nas słodkościami, napojami, dobrym słowem, fotografiami i ważnymi instrukcjami. Mało tego – dzień wcześniej rozdawano artystom Fryderyki w hali Netto Arena, a teraz rozdano kolarzom trackery! Krótka relacja Radia Szczecin i ruszyliśmy po remontowanych ulicach wyjazdowych stolicy Pomorza Zachodniego.

Pierwsza setka km, dla ponad 50-u startujących, to pik na północ, wzdłuż Zatoki Szczecińskiej, w kierunku upragnionego morza. Gdy się zobaczy w końcu ten nasz zimny Bałtyk, to tak fajnie się robi na korbie. Chwila ozonowego westchnienia i pędzimy dalej – na wschód. Od tej pory trasa wiedzie przeważnie po R10, czyli Nadmorskim Szlaku Hanzeatyckim. To doskonale znany szlak, więc nie będę tu opisywał jego walorów i wad (zwłaszcza tego, że, trasa często odbiega od brzegu), ale szczególną uwagę trzeba zwrócić na miejscowość Kluki leżącą nieopodal Łeby. Szlak rowerowy przebiega w tym miejscu przez trudny, bagnisty teren Sowińskiego Parku Narodowego. Ależ to jest fajne mokradło!

Potem to już pętla po Półwyspie Helskim – pięknym, polskim „piekle”, ale bardzo zatłoczonym podczas majówki. Pomimo dobrze rozwiniętej w tej części kraju infrastruktury ścieżek rowerowych, kolarzom nieodłącznie towarzyszy piach. Cykl kończy się stromymi podjazdami w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym, które zaskakują i „wyciskają” ostatnie siły przed metą. Takie góry koło Gdyni? Tak, wiem, znam, ale niektórzy byli zdziwieni 😉

Na koniec już z górki na metę w gdańskiej Ergo Arenie. Fanfary, ciepła zupa, rozmowa z przemiłymi organizatorami i już – koniec bałtyckiego cyklu. Na pamiątkę dostałem fajny pakiet z gadżetami i ładnie zaprojektowany medal.

Trasę liczącą 600 km przejechałem w trzy doby, pedałując za dnia, nocując w Ustroniu Morskim i Białogórze. Dzięki temu rozłożyłem równomiernie siły na 200-kilometrowe odcinki z kilkugodzinną regeneracją. To dało mi przyjemność z jazdy i obcowania z bogatym przyrodniczo wybrzeżem. Trasa była różnorodna, idealna na gravela z niewielkim bagażem. Nie było nudy! Mój stary, aluminiowy Trek (wciąż czekam na nową Loca…) objuczyłem w torby Apidury za siodłem i na kierownicy. Niezbyt sprawdził mi się specjalny plecak z bukłakiem – odpowiednia ilość bidonów lub nerka byłyby lepszym zastępstwem. BTW – uzupełnianie płynów i prowiantu nie było problemem na tej trasie.

Organizatorzy bardzo dobrze przygotowali start i metę wyścigu. Aktywnie prowadzili akcję informacyjną zarówno przed cyklem, jak i w trakcie wyścigu w mediach społecznościowych i na grupach w komunikatorach. Informacje były czytelne i jednoznaczne. Ślad trasy dostarczony w pliku .gpx był precyzyjny i pokrywał się z rzeczywistem przebiegiem (jedna sytuacja była niejednoznaczna), ale i poziom trudności R10 nie był wysoki. To była naprawdę dobrze „ogarnięta” impreza.

Na Pomorze i z powrotem na Dolny Śląsk podróżowałem koleją. Jestem naprawdę pozytywnie zaskoczony. PKP się zmienia, jest coraz więcej inwestycji. Mamy ładniejsze pociągi i przyjemniejsze dworce. Liczy się jednak coś jeszcze: dostępność i częstotliwość. Nawet po remontach liczba połączeń jest mała. Dworzec pachnie nowoczesnością, ale odjechać można z niego w danym kierunku tylko kilka razy dziennie. Musiałem z Gdańska do Wrocławia wyjechać o 5:03 – późniejsze pociągi były przepełnione, bo było ich po prostu za mało. Ale cieszę się, że mogę podróżować po Polsce z rowerem bez samochodu.

Redaktor naczelny Magazynu BIKE.
Dla ETNH dzieli się ogromnym doświadczeniem w branży pisząc o gravelach.

Ciągle w siodle, bez względu na to, czy był to kiedyś rower XC, czy częściej gravel jak obecnie. Nie boi się zmian i nowych wyzwań.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Poprzednia hstoria

Recenzja kurtki Endura GV500 Insulated Jacket

Następna historia

I am BADLANDS – Rafał Palowski. Część II.

Ostatnie autora

Test Anty Gravel CRE

Rowery custom mają to do siebie, że można je stworzyć od podstaw. W przypadku warszawskiej Anty…

0
Would love your thoughts, please comment.x