Przed kilkoma miesiącami napisałem tutaj zapowiedź wyjazdu na The Rift Gravel Race Iceland 2022. To wszystko już za nami, tak więc najwyższy czas podzielić się wrażeniami z wyścigu oraz całej wyprawy. A zatem cofnijmy się do czwartku, 21 lipca 2022, kiedy to wraz z Marcinem Górnickim dotarliśmy do Hvolsvollur, czyli niedużego miasteczka na Islandii, w którym już za dwa dni ma odbyć się jedna z najciekawszych imprez gravelowych na świecie.
Wysiadając z autokaru, który przywiózł nas z odległego o 120 km Reykjaviku, odniosłem wrażenie że jest tu zaskakująco pusto jak na przeddzień imprezy rowerowej, na którą zapisanych jest ponad tysiąc osób. To wrażenie spotęgowało się, gdy dotarliśmy na specjalnie przeznaczony dla zawodników kemping, na którym stały może łącznie trzy, czy cztery namioty. Spodziewałem się zobaczyć ich kilkadziesiąt. Okazuje się, że większość zawodników wybrała noclegi w hotelach oraz wygodnych kamperach. Rozstawiliśmy nasze namioty i po chwili zaczął padać intensywny deszcz. Padało przez całe popołudnie, noc i następny poranek..
W piątek z mokrych namiotów zwlekamy się dość niechętnie, motywowani jedynie tym, że o godzinie 10:00 ma się odbyć ustawka poprowadzona przez Ashtona Lambie oraz Kae Takeshitę. Tam mamy mieć szansę częściowo zapoznać się z trasą sobotniego wyścigu. Co prawda nadal siąpi deszcz, ale nie mogliśmy tego odpuścić – ruszamy na umówione miejsce. Po chwili ponowne zaskoczenie. Na dużym parkingu czeka chyba z kilkaset osób, wszyscy w dobrych humorach i na kolorowych gravelowych rowerach. Natychmiastowa poprawa nastroju, a deszcz w końcu przestał padać. Ruszamy poznać islandzkie szutry!
Po powrocie jesteśmy zachwyceni. Foldery nie kłamały, trasy są tu naprawdę fantastyczne. Marcin przyznaje, że była to najfajniejsza gravelowa ustawka w jego życiu. Mieliśmy możliwość poznać nie tylko charakter tutejszych dróg, ale również zmierzyć się z pokonywaniem rzek, które dość często je przecinają. No i towarzyszące temu wszystkiemu krajobrazy – bajka! Zgodnie stwierdzamy, że ubraliśmy się zbyt ciepło i na wyścig nie ma sensu zakładać nic cieplejszego niż spodenki kolarskie i koszulka z długim rękawem. Po kempingowym obiedzie ruszamy odebrać pakiety startowe i zaczynamy przygotowywać się do jutrzejszego wyścigu. Później wczesna kolacja i do namiotów – budziki na 5:00.
Sobota przywitała nas słońcem. Pogoda na wyścig zapowiadała się idealna, chociaż wczesny poranek był przenikliwie zimny. Start pełnego dystansu (200 km) zaplanowany był na godzinę 7:00, tak więc na miejsce zawodów Marcin pojechał w bluzie, którą oddał mi dopiero tuż przed samym wyścigiem. Mój dystans (100 km) ruszał godzinę później. No to lecimy. Pierwsze kilometry trasy przebiegają po asfalcie. Wyjeżdzamy z miasta prowadzeni przez dużego pickupa i dopiero po kilku kilometrach zjeżdżamy z utwardzonej nawierzchni.
Niemal od razu zaczyna się dość długi podjazd, który w naturalny sposób rozciąga stawkę. Na szczycie mijamy otwartą bramę, wjeżdzając tym samym na tereny prywatne. Tam czeka nas szybki i wymagający zjazd po dość luźno rozrzuconych na drodze kamieniach – coś czego nie spotykamy raczej na drogach publicznych (szutrowych), które na Islandii są w większości bardzo zadbane i w miarę możliwości wyrównane. Za kolejną bramą pierwsza przeprawa przez rzekę, zaraz po niej druga. Potem dłuższy prosty odcinek po wulkanicznym płaskowyżu, skręt w prawo i pierwszy punkt bufetowy na dwudziestym kilometrze. Za nim trasa mojego dystansu pnie się mozolnie do góry, do czasu gdy na pięćdziesiątym kilometrze (i jednocześnie drugim bufecie) następuje nawrotka i powrót do miejsca startu.
W tym momencie pożałowałem trochę, że jednek nie zdecydowałem się na dystans długi, który zatacza piękną pętlę wokół wulkanu Hekla. Mi przypadła możliwość poznania tylko 1/4 tej trasy, ale dzięki temu mogłem pozwolić sobie na zdecydowanie mocniejszą jazdę. Od samego początku wyścigu trzymałem się z przodu peletonu. Po kilku kilometrach co prawda straciłem kontakt z czołówką, ale policzyłem że jadę na piątej pozycji OPEN-M, co mnie bardzo cieszyło. Skupiłem się zatem bardziej na obronie tej lokaty, niż wypruwaniu sobie żył żeby próbować ją poprawić. Ostatecznie do mety dotarłem na pozycji czwartej – jeden z zawodników przede mną najwyraźniej stracił siły i nawet nie próbował nawiązać rywalizacji gdy wyprzedzałem go pod koniec wyścigu. Lokata tuż za podium, ale absolutnie bez żalu, gdyż trzech zawodników przede mną było naprawdę mocnych. Dystans stu kilometrów pokonałem w niecałe 4 godziny i 20 minut ze średnią prędkością około 24 km/h.
Około trzy godziny później na mecie pojawił się Marcin. Pojechał naprawdę mocno, ze średnią prędkością podobną do mojej, lecz na dwukrotnie dłuższym dystansie. Zadowoleni z osiągniętych rezultatów odbieramy medale, zjadamy zasłużoną obiadokolację i popijamy ją świetnym kraftowym piwem z islandzkiego browaru. The Rift 2022 za nami!
PS tutaj znajdziecie podcast, gdzie o wypadzie także możecie posłuchać – https://linktr.ee/kuflikowskigornicki #9
Autor tekstu: Jan Kielman
Zdjęcia: The Rift Iceland 2022