/

Bílé Karpaty – Mikroprzygoda

7 minut czytania

Lekcja geografii

Bile Karpaty to góry rozciągające się na linii północny wschód – południowy zachód, pomiędzy Czechami a Słowacją. Długość pasma wynosi około 100 km, głównym budulcem tego pasma jest znany nam z Beskidów flisz karpacki, oraz wapienne ostańce górujące w niektórych miejscach nad malowniczym krajobrazem. 

Wyznaczyłem trasę, zamykającą się w 215 kilometrowej  pętli. Korzystałem z aplikacji mapy.cz.  Przy wyznaczaniu trasy opierałem się na wyznaczonej infrastrukturze rowerowej (szlaki rowerowe, czasem wyjątkowo szlaki piesze), szukałem też zaznaczonych dróg przeciwpożarowych oraz technicznych, tak żeby nie pakować się w niepotrzebne tarapaty.

Credit card bikepacking

Zważywszy na listopadowe chłody zdecydowaliśmy, że pojedziemy to w trybie credit cash bikepaking, czyli minimalny ekwipunek, spanie w pensjonacie, jedzenie w gospodach.

Na miejsce zbiórki wybrałem niewielką czeską miejscowość, której nazwa brzmiała jak początek wspaniałej przygody: Valasske Klobouky. Zostawiliśmy tam samochody na bezpłatnym parkingu i ruszyliśmy  ku przygodzie w zimny i mglisty poranek. Opuszczając zabudowania, bardzo szybko zagłębiliśmy się w kręty, doskonałej jakości asfalt, przypominający takie jakie można spotkać w dobrze znanym nam z Beskidzie Śląsko – Morawskim.

Jak to bywa na początku każdej wycieczki, za każdym zakrętem zatrzymywaliśmy się robiąc zdjęcia i cieszyliśmy się z czekającej nas przygody. Poranne mgły siedziały mocno w lesie tworząc niesamowity klimat.

Nie wiadomo kiedy przekroczyliśmy czesko – słowacką granicę i znaleźliśmy się w sennej miejscowości Cerveny Kameń, skąd szybko znowu odbiliśmy w kierunku leśnych asfaltów. Jadąc przez piękny bukowy las szybko nabraliśmy wysokości i dojechaliśmy do miejscowości Vrsatske Podhardle.  Nieco powyżej tej miejscowości górowały wspomniane wcześniej w tekście, białe wapienne ostańce, będące prawdopodobnie pretekstem do takiej nazwy całego pasma górskiego.

Tam też, wg mojej oceny mieliśmy okazję podziwiać chyba najładniejsze widoki podczas całej wycieczki. Doliny były zasłonięte morzem mgieł, a nad nim unosiły się górskie szczyty.

Naładowani pięknem zagłębiliśmy się w dalszą część naszego traka, gdzie czekały na nas pierwsze tarapaty. Najpierw zjazdy po dywanie liści, gdzie trzeba było uważać na zasłonięte przez nie kamienie i grząskie błoto, potem trafiliśmy na zniszczone przez zwózkę drewna drogi, pokryte słuszną warstwą lepiącego się błota.

 Horne Srnie

Na szczęście tarapaty nie trwały wiecznie i wkrótce znowu jechaliśmy po szutrach i asfaltach w kierunku kolejnej słowackiej miejscowości z przeuroczą nazwą Horne SrnieTam postanowiliśmy zrobić pauzę i poszukać przybytku, w którym moglibyśmy coś zjeść. Co prawda byliśmy dopiero na około 30 km trasy, jednak poruszając się zgodnie z planem, przez najbliższe 30 km nie było by żadnego miejsca żeby uzupełnić płyny i kalorie.

Horne Srnie nie oferowały zbyt wielkiego wyboru i po krótkim wertowaniu mapy znaleźliśmy pizzerie w miejscowym domu kultury.

Miejsce dość magiczne, bo po przekroczeniu wrót, człowiek trafia do lat 80. Wystrój późny Gierek, wysłużone kanapy, lodówka Algida, mozaika – jesteśmy w niebie.

W menu nieco ubogo i niestety mimo, że obiekt miał być pizzerią, pizza tam oferowana była jedną z gorszych w moim życiu. Na szczęście słowackie piwo Topvar było bezbłędne.

Z pełnymi brzuchami pognaliśmy ku dalszej części przygody. Szutrowo – asfaltowe szlaki zamieniły się w leśne dukty. Poziom trudności trasy rósł, jechaliśmy wzdłuż granicy, czasem nie wiedząc czy jedziemy jeszcze po drodze czy już przez las.

Trasa w tym miejscu jest do poprawy, bo mimo, że my się bawiliśmy świetnie, nieco burzyło to flow jazdy i średnia prędkość na tym odcinku mocno spadła. Czas płynął nieubłaganie, ale jakoś udało nam się zmierzyć z lokalną „pachulszczynzą” całkiem zgrabnie.  Wyjechaliśmy na kolejny odsłonięty grzbiet , gdzie akurat zaczął się spektakl zachodzącego nad górami słońca. Nie zważając na czekającą nas jazdę po zmroku, non stop znowu się zatrzymywaliśmy i robiliśmy zdjęcia. 

Zmagania z leśnymi ścieżkami nas nieco zmęczyły, pizza została dawno spalona. Na szczęście zjechaliśmy już z gór i czekała nas szutrowo – asfaltowa końcówka do miejsca docelowego. Po drodze zatrzymaliśmy się jak przystało na ultrasów na stacji benzynowej. I tu nas czekało pełne zaskoczenie. Spodziewaliśmy się niedobrych hot dogów i kiepskiej jakości jedzenia, a tymczasem na stacji była całkiem znośna gospoda, gdzie zamówiliśmy pyszny wołowy gulasz z knedlikiem. Dopełnieniem szczęścia było słowackie piwo Zlaty Bażant.

Ostatnie 30 kilometrów to kilka dość mocnych podjazdów, gdzie nachylenie było tak spore, że podrywało nam kierownicę do góry. Jednakże na szczęście bez rowerowych tarapatów, dotarliśmy chwilę przed 21:00 do miejscowości Vapeniky gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg w  Pensjonie U Cerneho Potoka. Miejsce wspaniałe, oferujące przepyszne piwo z browaru Bohemia Regent.

Właściciel, chociaż już zamykał restaurację o 21:00 czekał na nas, uraczył nas pysznym gulaszem oraz ma się rozumieć, wspomnianym wcześniej piwem. Byliśmy bardzo szczęśliwi, grzejąc stopy przy kominku i popijając piwo, wspominaliśmy przeszło 110 kilometrową trasę. Odwaliliśmy kawał dobrej nikomu nie potrzebnej roboty.

Przejechaliśmy tego dnia prawie całe pasmo Białych Karpat, pokonując przy tym około 3000 m przewyższeń.

Truchła Novej Lhoty

Kolejny dzień przywitał nas chłodnym, ale pogodnym porankiem. Dopiero za dnia mogliśmy dostrzec piękne położenie miejscowości Vapeniky, oraz jej typowo morawską zabudowę. Biało niebieskie domy przepięknie prezentują się przy głównej ulicy. Zrobiliśmy krótki serwis rowerów i kontynuowaliśmy naszą przygodę.

Największe atrakcje tego dnia czekały nas zaraz na początku, gdzie jechaliśmy pośród pięknie położonych pól i pagórków, pokonywaliśmy krótkie ale dość wymagające single. Wjeżdżając do lasu w okolicach miejscowości Nova Lhota  trafiliśmy też w sam środek myśliwskiej imprezy, gdzie myśliwi opijali swoje „zdobycze”, a truchła zwierząt wisiały w szopie nieopodal. Kolejna podróż przebiegała już bez większych przygód.

Kilometry szły bardzo szybko, mijaliśmy kolejne senne miejscowości ciesząc się z dobrej pogody, ale mając poczucie nieuchronnego końca przygody. Do punktu końcowego, gdzie czekały na nas nasze samochody dotarliśmy po zmroku. Łukasz Pojechał do domu, a ja pojechałem na nocleg do pensjonatu, chcąc pokręcić się jeszcze po okolicy. Jako cel obrałem sobie Pasmo Javorników oraz Gór Hostyńskich, ale nie jest to jednak temat dzisiejszej relacji. 

Dla doświadczonego jeźdźca

Trasa przez Bile Karpaty jest urozmaicona. Myślę że można wytyczyć trasę dużo lepiej, ale jak na pierwszy raz w tamtych stronach, wyszło całkiem dobrze.  Poza tym czym byłaby przygoda, bez trudu, przenoszenia roweru i zapadania się po kostki w błocie. Robiąc traka kolejny raz, udało by mi się ominąć kłopotliwe miejsca.

Jest to trasa raczej dla doświadczonego jeźdźca. Mającego świadomość że kilometry w górach przychodzą dużo trudniej niż po płaskim.

Miłośnik pistacji i dobrego piwa. Wolny czas, najlepiej spędza w górach, obecnie najczęściej na gravelu. Pasjonat wycieczek rowerowych, bikepackingu i przygód. Jego dewizą życiową jest: jeżdżę na rowerze, żeby móc dużo jeść.

5 3 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Poprzednia hstoria

Wolf Tooth Components – Multitool 8-bit Kit One

Następna historia

Welcome to Jordan – Jordan Bike Trail

Ostatnie autora

0
Would love your thoughts, please comment.x