Park Narodowy Podyje ma wymiar kieszonkowy. Przejechaliśmy go wzdłuż i wszerz w jeden dzień. Dlaczego? Bo da się! A potem pojawiła się refleksja, że czasami “ja nie lubię szybko, ja lubię wolmo”!
Wiralowe powiedzonko z Kuców z Bronxu – jeśli nie widzieliście rzućcie okiem! – oddaje sedno przemyśleń na marginesie wypadu do Znojma i okolic. Chcieliśmy na maksa wykorzystać ostatni długi weekend tego lata, dlatego do najmniejszego czeskiego parku, a w sumie nasi południowi sąsiedzi mają ich tylko cztery! – wpadliśmy tylko na 24 godziny. Solidnie się wcześniej przygotowując, by wiedzieć gdzie i po co jechać, a jednak mimo wszystko gdzieś tam w głowie kołatała myśl – a może jednak zostać na dłużej? Nawet jeśli chęć wystartowania w Oderskim Pucharze w Karniowie, na drugim końcu Czech, była równie kusząca. Ale cóż, nie da się być w dwóch miejscach na raz, klamka zapadła. A my mamy pretekst bo do Znojma wrócić!
Nie taka sobie okolica
W wikipedii możecie przeczytać, że “Park Narodowy „Podyje”[1] (czes. Národní park Podyjí) o powierzchni 63,0 km², utworzony 1 lipca 1991, graniczy z austriackim Parkiem Narodowym Doliny Dyi (Nationalpark Thayatal). Położony na skalistym Masywie Czeskim wzdłuż malowniczo meandrującego 40-kilometrowego odcinka rzeki Dyja między Vranovem na zachodzie, a Znojmem na wschodzie. Chroni naturalny kanion doliny rzeki Dyja o głębokości do 220 m. Unikatowy obszar wrzosowisk i stepów ze stanowiskami ciepłolubnej flory i fauny. Symbolem Parku Narodowego Doliny Dyi jest bocian czarny (Ciconia nigra), który gniazduje tu w liczbie 4-6 par (2006)”.
Nasza trasa przebiegała od Znojma do Vranova i z powrotem. Jednocześnie tak naprawdę stanowiła ciąg dalszy wiosennej wyprawy Michała i Łukasza, którzy dotarli do Znojma ze wschodu, od strony Mikulova.
Południowe Morawy w całości mają w sobie magię, która przyciąga przez okrągły rok. Nawet zimą kusi często paroma stopniami więcej i nie wiedzieć czemu wrażeniem, że graniczy z Włochami. Czy to inny kąt padania promieni słonecznych, czy przestrzeń niczym na stepach pofalowana pagórkami porośniętymi winoroślą? Od Palavy, przez Mikulov, Znojmo po Vranov, przyjemności dla oka, koła i języka zdają się nie mieć końca.
Wpłynąłem na suchego przestwòr oceanu
Czytanie sonetów krymskich Mickiewicza, z pierwszym wersem Stepòw Akermańskich na czele, może się wydawać wyjątkową torturą, ale pamiętam, że w szkole wywoływały we mnie jednak ciekawość i obrazy. Bo jak taki step wygląda? Nic więc dziwnego, że czytając o stepach w Czechach nastawiłem czujnie uszu! Skojarzenia ze Znojmem już wcześniej miałem wyłącznie pozytywne, typu święto winobranie, burczak (tutejsze beaujolais), ciepło, nigdy jednak nie udało mi się tu trafić, choć w pobliskim Mikulovie byłem wielokrotnie. Może to kwestia położenia odrobinę na uboczu? Jadąc do Brna i dalej do Wiednia człowiek ma podetkane pod nos zbiorniki wodne i wzgórza w większej skali, kierunkowskaz na Znojmo łatwo przegapić. No ale te stepy… Jedziemy!
Drobna uwaga na marginesie – z Wrocławia, gdzie mieszkamy, do Znojma, jest 330 km i ok. 5 godzin drogi. Czechy nie są wielkie, podobną “wyprawę” swobodnie można odbyć w weekend. My byliśmy starym kamperem, więc nocowaliśmy dosłownie w środku miasta na ulicy… Bocznej (Bočni). Jak zwykle legalny, przyjazny parking znaleźliśmy na park4night.com (a raczej appce powiązanej ze stroną), gdzie ludzie polecają sobie podobne miejsca. Dzięki temu na stare miasto mogliśmy pójść pieszo.
Znojmo
Znojmo to taki nasz Wieluń, tylko ładniejszy, czyli nie za wielkie miasteczko znane głównie z przeszłości. Jego historia – Znojma, nie Wielunia – sięga XI wieku, nic więc dziwnego, że i wśród najsłynniejszych zabytków znalazła się romańska Rotunda św. Katarzyny, jak i gotycki kościół Kościół św. Mikołaja. Poza sezonem turystycznym tłoku nie zaznacie, a ten dotyczy zdecydowanie miesięcy cieplejszych. W epickich czasach przełomu, po upadku komunizmu i otwarciu granic, pogranicze przez moment było znane z atrakcji kojarzącymi się z TIRami i przemytem, ale to także już przeszłość. Dziś to po prostu zgrabne, czeskie miasteczko, brama do parku narodowego, a idąc do typowo czeskiego pubu, jak my, nie bądźcie zdziwieni, jeśli przy sąsiednim stoliku usłyszycie czeski czy… polski. I tu mamy sprawdzony typ – Maxwilliam (maxwilliam.cz), U Brany 1, czyli w środku starego miasta.
W menu jest tylko golonka, żeberka i hremelin oraz dodatki i oczywiście napoje alkoholowe, więc mało wegańskie, ale za to smak tego jedzenia…. Musicie odwiedzić koniecznie. Nie dla zabytków w Znojmie byliśmy, z obowiązku wspomnieć należy więc też zamek, gdzie mieści się Muzeum Południowych Moraw. Oraz Klasztor Louka, czyli obecnie Centrum Win Znovin Znojmo, jedna z największych w Europie piwnic przechowujących około 1 mln. butelek wina oraz Muzeum Wina (znovin.cz/loucky-klaster-ve-znojme). Wiele osób odwiedza Południowe Morawy właśnie ze względu na wino, ale picie alkoholu słabo łączy się z jazdą na rowerze, więc polecamy rozważne planowanie waszych wycieczek i rozdzielanie tych aktywności. Nawet jeśli region z win słynie. Znovin Znojmo to największy producent win w Czechach!
Różne światy
Trasa, jaką przejechaliśmy, pozwala się przekonać, że Park Narodowy Podyje to takie pudełko czekoladek, w którym za każdym zakrętem możecie być przekonani, że spotkacie coś nowego. Trudno znaleźć inne miejsce, gdzie na tak niewielkim terenie można spotkać podobną różnorodność, dotyczy to i widoków, jak i roślinności. Na zaledwie 40 kilometrach przeskakuje się od płaskowyżu, gdzie wzrok sięga aż po horyzont, po głębokie wąwozy, od stepowych traw po gęstwinę nie do przebycia. I pomyśleć, że zawdzięczamy to w dużej części granicy wtedy Czechosłowacją, a zgniłym Zachodem, uosobianą przez Austrię.
Do czeskiego parku po drugiej stronie przylega dziś mniejsza część austriacka Park Narodowy Doliny Dyi, pokonywanie rzeki jest oczywiście możliwe w większej ilości miejsc. Najbardziej znany most znajduje się w miejscowości Hardegg, skąd dotrzeć można z Čížova.
W Čížovie, który także był na naszej trasie, znajduje się pomnik Żelaznej Kurtyny w postaci zasieków i wieży strażniczej, przypominający o tym, że na próbach jej przebycia, w latach 1984-1989, życie straciło 390 osób. Ten fragment to jedyny w Czechach, jaki specjalnie zachowano do naszych czasów. Aż nie chce się wierzyć, że asfalt w dół, ku rzece, dziś popularny spacerniak, stanowił ostatnią drogę dla tak wielu. Podjeżdżając z powrotem spotyka się m.in. bunkry, które przypominają, że tak jednak było.
Z zamku do zamku
Przyroda przyrodą, ale okolica aż kipi od materialnych pamiątek przyszłości. Po drodze odwiedzić można m.in. ruiny zamku Nový Hrádek (wstęp kosztuje grosze, czyli 100 koron, ale jest możliwy tylko za gotówkę), jak i zdecydowanie większego we Vranovie.
Ten drugi ma status zabytku państwowego, i jak można przeczytać na oficjalnej stronie zamek-vranov.cz/pl: “Pałac leży na południowej granicy Czech, ok. 110 km od Wiednia i należy do najbardziej wartościowych budowli świeckich środkowoeuropejskiego baroku. Powstał w wyniku przebudowy zamku szlacheckiego, którego pierwsze wzmianki datowane są na rok 1100.” Z punktu widzenia rzeki i samej miejscowości robi imponujące wrażenie. Ze względu na problematyczne płacenie kartą w Czechach, w samym Vranovie najważniejszy może okazać się… bankomat, jedyny w promieniu 30 km.
Albo Vranovská přehrada (vranovska-plaz.cz), czyli zapora i zbiornik tuż obok, w zależności od punktu widzenia. Latem to popularna (i zatłoczona) plaża, ale też malownicza miejscówka z charakterystyczną kładką. Ciekawostka – aż do II wojny światowej właścicielami zamku Vranov wraz z rozległymi przyległościami byli Stadniccy herbu Szreniawa z linii nawojowskiej. Około 1889 kilkakrotnym gościem na zamkowych komnatach był polski laureat literackiej Nagrody Nobla Henryk Sienkiewicz. W sieci można znaleźć też informacje, że to ta rodzina prawdopodobnie zapoczątkowała ochronę przyrody w tej wyjątkowej okolicy. A sam zbiornik? Ma długość aż 30 km i sięga do kolejnego zamku w Bitovie (morava.pl/zamek-bitov/).
Alternatywne powroty
Październikowy dzień jest krótki, wybraliśmy więc powrót w wariancie szybkim, głównie asfaltami. Z atrakcji nietypowych wymienić można muzeum motocykli w Lesnej (veteransalon.cz), ale jeśli tylko mielibyście czas, warto rozważyć wariant austriacki, który będzie zdecydowanie dłuższy, wówczas pętla przekroczy setkę – nasza miała 76 km.
Gravele, na jakich jeździliśmy, nadają się na zwiedzanie okolicy idealnie, choć niektóre ścianki głębokich wąwozów wymagają odpowiednich przełożeń. Przykład? Na tych niespełna 80 km po teoretycznie płaskich Morawach nakręciliśmy niemal 1400 m w pionie! Nic więc dziwnego, że wieczorem żeberka u Maxwilliam, popite miejscowym Hostanem z miejskiego browaru, weszły jak złoto. Uwaga – jedna porcja żeberek waży ponad 700 gramów i swobodnie starcza dla dwóch osób!
Nasza trasa