Jakie okulary na gravela? Dobre! A gdybyście zapytali o konkretne, to po kilku tygodniach użytkowania mogę wam z czystym sumieniem polecić nowy model polskiej marki Tygu nazywający się Shred. Przeżyły polski schyłek lata i nieoczekiwane przebłyski zimy w Dolomitach, a to dzięki temu, że wyposażone są w soczewki fotochromatyczne. W zestawie mamy też drugie, przeciwsłoneczne, gdyby po raz kolejny nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji.
Przewrót kopernikański
Kopernik – bez względu na to czy był kobietą, czy nie – postawił w centrum naszego układu planetarnego Słońce. I pewnie potrzebował solidnych okularów przeciwsłonecznych – a raczej szkła przyciemnionego sadzą – by móc na nie patrzeć. Ci odrobinę starsi, ale młodsi od Kopernika, pamiętają zapewne, że podobne problemy mieli wszyscy jeżdżący na rowerze jeszcze zaledwie dekadę temu, gdy w zależności od warunków atmosferycznych męczyliśmy się, by dopasować okulary do natężenia światła. Okulary, np. Sigmy i cztery zestawy soczewek w zestawie? Pamiętamy! Od przezroczystych na deszczowy dzień, po żółte na mgłę, po pomarańczowe by podbijać kontrasty w lesie. I jeszcze ciemne na pełne słońce.
A potem przyszły fotochromy. I życie stało się prostsze.
Tygu Shred i co tu mamy
Wojciech Tuleja, człowiek, który za marką Tygu stoi i sam jeździ, przyznał mi się, że planuje także mieć w ofercie więcej produktów gravelowych. Choć sam raczej pomyka (i to szybko!) na enduro, to wie, co w trawie piszczy, a na pewno co jest modne. Nic dziwnego, ciuchy z logo Tygu są już na naszym rynku o d kilku lat, a ja testując kolejne generacje, czy to spodenek, czy okularów właśnie, potwierdzam, że ich jakość sukcesywnie rośnie. Jak mogę się domyślać wynika to z dwóch czynników, z jednej strony dopracowywania produktów – niektóre cechy zauważalne są dopiero w masie – a z drugiej poszukiwania nisz, które można wypełnić.
Nowe okulary Shred to o tyle dobry przykład, że to nie pierwsze okulary Tygu, bo już poprzednie miały podobne wyposażenie. Przekonałem się, że Wojciech lubi w swoich produktach cechę, którą mogę nazwać roboczo „użytecznością”, a co oznacza wyposażenie w tylko te rozwiązania, które są konieczne i niezbędne.
Dlatego też nowe okulary – podobnie jak poprzednie, bardziej szosowe, bo większe Flame (tutaj znajdziecie ich test) – mają jako podstawową soczewkę lekko przyciemnianą oraz fotochromową od razu w zestawie. Dlaczego w ogóle nie tylko fotochromy?
Odpowiedź jest prosta – fotochromy działają pod wpływem promieniowania UV. Bez niego reakcja chemiczna w soczewkach nie zachodzi, „szkła” nie ulegają przyciemnieniu. Łatwo to sprawdzić choćby w samochodzie, gdy zatęsknimy za czymś, co osłoni oczy przed słońcem, a klasycznej ciemniejszej wersji soczewki brak. Mając dwie soczewki jesteśmy bezpieczni i na rowerze i poza nim.
W przypadku Shredów Tygu mamy celowo maksymalny stopień przyciemniania dobrany tak, by uzupełniał się z parą soczewek przeciwsłonecznych. Tu firmy mają różne koncepcje, ba, także kolory fotochromów. Na zdjęciu powyżej ja mam Shredy, Justyna okulary innej marki, o soczewkach także fotochromowych, ale o innym, bardziej różowym odcieniu.
Co to oznacza konkretnie? W Shredach ten odcień jest jaśniejszy niż np. w Flame (zdjęcie na górze, Flame góra, Shred dół), po to, by podczas jazdy w terenie i w przypadku częstych zmiany warunków oświetleniowych kontrast nie był zbyt duży. I jednocześnie maksymalne przyciemnienie jest wystarczające, by czuć się dobrze we włoskim słońcu – przynajmniej dla mnie, bo to sprawa także indywidualna. Zdjęcia akcji, jakie widzicie, pochodzą z tygodnia jazdy w różnych częściach Dolomitów – tych soczewek nie zmieniałem ani razu, bo nie czułem potrzeby.
Czy to są okulary gravelowe? Nie! To są okulary rowerowe, na MTB testowałem je także, ale oczekiwania ze względu na dyscyplinę są odrobinę inne, stąd i ten dedykowany tekst.
Kask głupcze!
Różnica sprowadza się – najczęściej – do kasków, jakie się używa. Te na gravelu i w maratonach MTB czy wyścigach XC, nie mają rozbudowanej części tylnej. Mówiąc wprost skorupa nie sięga daleko. Dlaczego to istotne? Bo Shredy, które mają proste zauszniki, mogą kolidować z niektórymi kaskami MTB, które ten fragment mają szczególnie rozbudowany.
Na gravelu ten problem standardowo nie występuje, więc możemy go z listy odhaczyć. Warto przy tym wiedzieć, że prostota Shredów przejawia się także w tym, że te końcówki, lekko wyściełane materiałem przypominającym gumę, nie mają regulacji. Nie są też ciasne, więc nie powinniście mieć problemów z dopasowaniem do kształty głowy.
Tej samej regulacji nie ma też nosek, ale także jest miły w dotyku, nic nie ciśnie ani nie uwiera. Mała przerwa w ramce powyżej służy zaś do mocowania ewentualnego klipsa na okulary korekcyjne – bo jest i taka możliwość (kosztuje 99 złotych).
Całość zaś wykonano solidnie, włącznie z metalowymi śrubkami łączącymi elementy. Nic nie trzeszczy, a po ponad miesiącu soczewki wyglądają jak nowe. I tu ważne uwaga – nie są też podatne szczególnie na zarysowania, zdjęcia robiłem już PO teście, sami więc to widzicie. Tygu nazywa swoję technologię wykończenie soczewek REVO – podaje dla zainteresowanych.
W zestawie mamy też zgrabne, sztywne etui i worek, który może też służyć do ich czyszczenia. Wygodne!
Czy to okulary idealne? Nie! Pierwsza wymiana soczewek jest stresująca, bo oprawka poddaje się z trudem, człowiek boi się że coś pęknie. Ale nie pęka, kolejny raz jest prostszy.
Jednocześnie kompletny zestaw kosztuje 249 zł, co brzmi rozsądnie, zważywszy na dobrą jakość i cechy użytkowe.
Zainteresowani? Znajdziecie je tutaj – gotygu.com/produkt/okulary-shred/
I jeszcze coś – Shredy są jak Ford T, dostępne w tylko jednym kolorze, tym razem szarym!